piątek, 20 marca 2009

Wavves "Wavvves" - Kubeł oczyszczającego brudu


Kolejne gorące lato w San Diego. Całe dnie leżymy na chodniku jedząc na zmianę lody i paląc skręty. Jedynym ważnym problemem jest to, czy idziemy nad ocean teraz, czy dopiero jak zacznie zachodzić słońce. Ktoś opowiada o swojej 3-dniowej przerażającej fazie, ktoś robi zdjęcia trącym co chwila twarzami o asfalt skaterom. Mike wspomina o nowej dziewczynie, fance Soniców, która twierdzi, że waliła kiedys shoty z Kim Gordon kiedy była w NY. Jasne, wszyscy jej wierzymy. Niech oleje tę kłamczuchę i wróci lepiej do naprawiania pieca, bo rzęzi jak niemowlak nacierany papierem ściernym, a pojutrze gramy. Nie robimy sobie nadziei, grunt to zabawa, ale ten nowy perkusista mógłby się postarać zamiast testować nowe elektroniczne zabawki, np. teraz. Zamknij się człowieku, nie słyszę słońca! O, coś przechodzi. Zdejmuję z twarzy koszulkę i widzę, że oprócz mnie tylko Chuck się zainteresował. Reszta bez sił leży plackiem walcząc ze swoimi demonami. Podobno każdy je ma. Sięgam po następne piwo, bo dziewczyny prychają tylko pogardliwie i idą dalej. Coś dobrego nadjeżdża w samochodzie. Łomot się zbliża, sprzężenie osiąga stan mile łechcący, pulsujący rytm miesza się z bezkształtną gitarą, a wokal to już naprawdę nie wiem czy jest załączony, czy wydobywa się ze studzienki ściekowej nad którą wóz przejeżdża. Niezłe, ale nie mam siły się podnieść i spytać co to. Może jutro też przejedzie. Tak bardzo jestem znudzony. I tak mi z tym dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz