wtorek, 31 lipca 2012

Mroczny Rycerz powstaje: Koniec Marzeń


UWAGA MEGA SPOILERY!!!

Dawno nas tu nie było i pewnie nic nie wskazywało na to, że prędko coś się pokaże na naszych skromnych łamach. Są jednak momenty, kiedy człowiek, aż chce sięgnąć po klawiaturę i wylać z siebie coś na kształt recenzji. Tym momentem jest długo oczekiwana (bo aż 4 lata) ostatnia część przygód Mrocznego Rycerza w wykonaniu Nolana. Oczekiwania były wielkie jak skrzydła Batmana, bo co jak co, ale drugą część cyklu można było nazwać czymś więcej niż ekranizacją komiksu. 

Ale może od początku. Kocham postać Batmana. W 1990 kupiłem (albo raczej został mi kupiony - dzięki Mamo) pierwszy komiks o Batmanie wydany przez legendarny TM-Semic. Zaprzedałem wtedy duszę tej postaci i wsiąkłem w świat komiksu, z którego nie mogę wyjść do dzisiaj. Pamiętam jak w polskiej TV zaraz obok proszku Omo pojawił się pierwszy teaser.  Śmiech Jokera w wykonaniu Nicholsona, przeszył mnie na wskroś. Mój mózg eksplodował. Pomyślałem z dziecięcą naiwnością: „Wow, przenieśli świat z komiksu do filmu. Zobaczę Batmana na żywo”. Odpłynąłem na fantazjach Burtona. Kiedy do gry wszedł Schumacher ze swoim kiczem, stwierdziłem, że nie da się przebić dzieł z początku lat 90.

W 2005 pojawił się Nolan. Jeśli jednak przy „Batmanie - Początek” byłem nadal sceptyczny, tak „Mroczny Rycerz” rozwiał moje wątpliwości, przyznając Nolanowi tytuł godnego następcy Burtona. Druga cześć cyklu jest bowiem cholernie ponura. Przebija nawet gotycką wizję Tima pod względem grozy. Od pierwszych scen widzimy, że w Gotham źle się dzieję i zawsze się działo.  Co ciekawe nie można było wspominać o kompleksie sequelu, czyli żadnej kalki z „Batmana Begins”. Nowa jakość. Ten film posiada niesamowitą dynamikę. Ten film kipi, aby móc eksplodować.

W końcówce, gdy upadły Batman uciekał między kontenerami przed ekipą SWAT czułem coś takiego jak dziecięca duma. Pomimo naiwności tej sceny chciałem wstać i zawołać „kocham tę postać”. To moja drużyna. „Mroczny” niczym „Imperium Kontraatakuje” kończy się tragicznie, z otwartymi możliwości na część trzecią. Apetyt wzrasta na maksa. Pewnie tak musieli czuć się fani Gwiezdnych Wojen czekając 3 lata na Powrót Jedi.

Ustalmy jeszcze jedno: JOKER. W filmie Nolana jest uosobieniem chodzącego zła. Jest nieuchwytny, nieprzewidywalny, pozbawiany uczuć. Jest anarchistą! Jedyny system jaki go obchodzi to chaos. To postać, która nie ma przeszłości, jego zmyślone historyjki z CV wzmagają tylko poczucie dezorientacji Jest kurewsko straszny. No i przede wszystkim jest „ponad” wszystkimi bohaterami tej części. To absolut. Postać niedefiniowalna. Ledger stworzył kreację, która jest dziełem sztuki. Jego gesty, sposób zachowania, ubiór, dialekt. Kiedy tylko pojawia się na ekranie hipnotyzuje, poraża, paraliżuje, niszczy, odbiera mowę. Jego niesamowita zdolność do przenikania umysłu przeciwnika zniewala. Powołując się na wszystkie filmy jakie oglądałem kiedykolwiek, mogę stwierdzić, że to rola WYBITNA. Panteon czarnych charakterów.

Kiedy dotarły do mnie pierwsze przecieki, że przeciwnikiem Batmana w nowej odsłonie ma być Bane, byłem pewny, że Nolan rozjebie system. Jeszcze raz sięgnąłem po serię Knightfall, gdzie Bane łamie Batmanowi kręgosłup, a potem do walki wstaje Azrael. Wow, pewnie Nolan wykręci takie twisty że się nie pozbieramy. Czy przeskoczy poprzeczkę zawieszoną aż tak wysoko? Czy ten Batman zapisze się w historii tak jak jeden z ulubionych filmów Nolana, czyli „Blade Runner”? Teraz ma szansę. Nie może jej spierdolić. To już mu się nie powtórzy. Teraz albo nigdy...  Setki pytań męczyły mnie przed seansem.  I już znam odpowiedź..

Zaczęło się znakomicie. Już na starcie mamy Bane'a. Tom Hardy to świetny aktor, więc da radę. Przerażający, wielki skurwiel, którego zmodulowany głos może przyprawiać o ciary. Aranżuje katastrofę lotniczą w arcykomiksowym stylu. Podoba się. Jesteśmy w domu.

Kolejne sceny, przedstawiają Bruce'a Wayne’a jako upadłego Batmana, od 8 lat siedzącego w ciemnościach swojej rezydencji. Gotham już go nie potrzebuje, nastał pokój. Bale jak zawsze na poziomie. Rozdarty pomiędzy potrzebą bezpieczeństwa mieszkańców, a swoim. Pamiętajmy, że jego luba zginęła w poprzedniej części, więc ma prawo siedzieć w domu i czytać książki ;)

Poznajemy także, Catwomen, świetnie zagraną przez Anne Hathaway. Przebiegła i cwana złodziejka robiąca naprawdę seksowne wygibasy przemieszczając się z miejsca na miejsce, szczególnie seksowna kiedy pożycza od Batmana dwa kółka.

Jest także Joseph Gordon-Levitt, pupilek Coldaimu. „Potop czytamy, Potop cytujemy”. Młody adept policji Blake, który ma ambicję, żeby walczyć ze złem tego miasta, w czasie kiedy nikt nie ma na to ochoty.

Wyglądało na to, że jeżeli Nolan złoży te wszystkie puzzle do kupy, powstanie arcydzieło. Szkoda tylko, że puzzle same zaczęły się rozjeżdżać. W drugiej połowie, film stał się zlepkiem trochę nie dogranych względem siebie plotów. Tak jakby Nolan z bratem pisali scenariusz na kolanach. Ja rozumiem presje dzisiejszego Hollywood i deadline spięty na maxa. Ale proszę, nie traktujcie widza jak debila. Oto kilka rażących przykładów:

UWAGA MEGA SPOILERY!!!

Zabarykadowanie całej policji Gotham w kanałach. Na zewnątrz zostało ich koło 30 (lol). Po pierwsze: kto wysyła całą ekipę policjantów, drogowców i SWAT do kanałów w tym samym czasie i to jednym wejściem? Jak to możliwe że kilka wybuchów, barykaduje wyjście z nich kilkuset uzbrojonym funkcjonariuszom? Mało to studzienek kanalizacyjnych, kratek, wejść z różnych budynków sanitarnych? Proszę, nie świrujmy.

Kolejna rzecz: powrót Batmana po ciężkiej tułaczce z dalekiego więzienia w Indiach. Jak tak przebiegła postać jak Bane, znając niebywałe umiejętności Batmana pozostawiła go w swoim więzieniu bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, bez jakiegokolwiek monitoringu? Czy jeden z najinteligentniejszych antybohaterów komiksowej serii pozwoliłaby na taki banalny przebieg wydarzeń? No i powrót Batmana do Gotham. W jaki sposób bez jakichkolwiek dokumentów, pieniędzy i gadżetów Bruce, przeniósł się na drugi kontynent do miasta na wyspie, gdzie została odcięta komunikacja (mosty zdetonowane), a wody wokół niej skute lodem i strzeżone.

Następnie, jeżeli Gotham zostało odcięte od świata, a po ulicy grasują najwięksi zbrodniarze na wyspie (Bane ich uwlonił), to jakim prawem życie przebiega tam zupełnie normalnie. Po ulicy spacerują ludzie, a reszta siedzi spokojne w domach. Nie kupuję tej wersji. Na wyspie powinien zapanować chaos, a nie stan wojenny.

Masterplan Bane'a – po chuja czekać na automatyczną detonację miasta kilka miesięcy, mając we władaniu detonator. I po co historia z oddaniem detonatora jakiemuś obywatelowi? Czy miała wprowadzić chaos na wyspie, którego w końcu nie było? Jeżeli celem Ligi Cieni była detonacja miasta, powinni zrobić to zaraz po przejęciu reaktora.

No i ta feralna końcówka. Każde dziecko wie, że wysadzenie bomby jądrowej nawet kilkanaście kilometrów od brzegu miasta powoduje promieniowanie. Tak więc, przez następne kilka dekad Gotham powinno być skażone. Bohaterowie jednak zostają w mieście ciesząc się z detonacji.

Niektórzy pomyślą, że się czepiam. Sorry, ale wobec  jednego z najdroższych filmów w historii (250 mln dolarów) i ekipy liczącej około kilkaset osób mogę mieć pewne wymagania. Nolan wielokrotnie w wywiadach powtarzał że jego idolem jest Orson Welles i Stanley Kubrick i że chciałby robić filmy takie jak oni. No to stary, zacznij czytać swoje scenariusze dwa razy, zanim rzucisz takimi nazwiskami.

Dodatkowo, to co zaczyna mnie irytować w filmach Nolana to swoisty „prompter”, który podpowiada widzowi jak ma rozumieć daną scenę i jakie emocje ma poczuć. W „Incepcji” mieliśmy Ellen Page, zupełnie zbędną bohaterkę, która tłumaczyła jak debilowi co dzieje się w filmie w danym momencie. Podobnie w Batmanie mamy kilka scen „prompterskich”. Blake prowadzi do Foxa odnalezioną ekipę SWAT, żeby jeszcze raz wyjaśnić co czeka na mieszkańców Gotham (mimo, że było już to udokumentowane przy scenie rozbiórki reaktora). Nie dość że scena niepotrzebna to jeszcze  Blake powtarza do ekranu, „Poczekaj, teraz będzie najważniejsze” i Fox wykłada, że bomba wybuchnie. Podobnie  w ostatniej scenie, kiedy Batman mówi do Catwomen, że musi udźwignąć ten ciężar, wyciągnąć bombę poza miasto i zginąć przy wybuchu, dlatego że nie ma autopilota w swoim statku powietrznym. Dziękujemy Batmanie za przypomnienie. Nie zrozumiałbym końcówki. Po chuja to mówisz do Catwomen z którą masz się spotkać po wybuchu, jak wiesz że sam zamontowałeś sobie autopilota.

No i jeszcze jedna sprawa – Bane. Bohater, który w komiksie słynął z zajebistej inteligencji, nagle głównie buja się po kanałach i łamie każdemu karki. Jeżeli jego ludzie byli z nimi na śmierć i życie (scena katastrofy lotniczej gdzie na rozkaz Bane'a jeden z podwładnych pokornie zostaje na siedzeniu),  dlaczego w filmie nie pokazano żadnej relacji między nimi. Joker z poprzedniej części „kosił umysły”. To było widać, to było słychać. Bane wygląda jak osiłek, za którym ludzie podążają, ale tylko przez strach przed nim.

Pojedynki Batmana z Banem nie grzały. Brak jakiekolwiek dramatyzmu, raz wygrywa Bane, raz wygrywa Batman. Okładanie się pięściami po mordzie naprawdę da się pokazać przez długi czas, zachowując przy tym skoki ciśnienia i emocji (vide seria Rocky). Kiedy przy drugiej walce Batman zaczyna powoli swoimi uderzeniami niszczyć konstrukcję maski Bane'a, myślisz ”Tak, zrób to. Rozjeb mu tę maskę!–”. Nic z tego. Bane'owi odczepia się jedna rurka z prawej strony (lol). „No dalej, Bruce, on zasługuję na niezłe bęcki, co jest, nie masz już siły?”. Bane leży. „Co tylko tyle, akcji z Banem? Chcesz go teraz zastrzelić?”. Nagle zmieniają się rolę - to Bane ma Batmana na muszce. „Uff, już myślałem że to koniec. No to teraz Batman mu wpierdoli”. Nagle BOOM. Nie wiesz jak, nie wiesz skąd Bane ląduje w tle ekranu. Nie widzisz gdzie dostał, w co dostał, czy w ogóle żyje. Dostał blasta z Batpodu od Catwomen! Tyle go widziano w filmie. WTF???!!! Kurwa, budowaliście tą postać przez cały film, scena po scenie wprowadzając napięcie (naprawdę zacząłem wierzyć że jest nie do pokonania) po to, by Bane skończył z oderwaną rurką w masce i dostał z zaskoczenia i to zupełnie niewyraźnego (nie wiemy nawet z jakiej lufy strzelała). Niestety, ale było to najgorsze unicestwienie przeciwnika komiksowego w historii. Dramat.

Zamknięcie trylogii nie spełniło moich marzeń. Kibicowałem Nolanowi, lecz się nie udało. A może  dzisiejsze kino typu blockbuster nie jest w stanie stworzyć czegoś godnego od początku do końca. Zawsze muszą coś spierdolić. Jeśli będziemy jedli z ekranu wszystko co nam pokażą i szli na kompromisy z megaprodukcjami, nigdy nie zobaczmy już więcej kina nowej przygody z prawdziwego zdarzenia.