poniedziałek, 16 marca 2009

"It's Blitz!" czyli jak Yeah Yeah Yeahs rozbraja bombę


Przyznam, że tytuł nowej płyty YYYs trochę mnie zmylił. Spodziewałem się ciężkich uderzeń perkusji Briana Chase’a, przeszywających krzyków Karen O i mięsistych smagnięć gitary Nicka Zinnera. Szczególnie po ostatniej epce Is Is wypełnionej mocnymi kawałkami z czasów pierwszej płyty. Spodziewałem się, ale tytułowego bombardowania nie dostałem. I wcale nie jestem zły.

Nowa rockowa rewolucja zbiera swoje żniwo. Kiepskie drugie i trzecie płyty zespołów, które kiedyś miały pomysł i nagrały świetne debiuty to ostatnio plaga. I już nie wiadomo co gorsze – wałkowanie tego samego po raz kolejny czy wskakiwanie
na siłę z gitarowego indie do pełnej syntezatorów elektroniki. Bez pomysłu, bez odwagi, kalkulując i bezgranicznie wierząc w hype.

Yeah Yeah Yeahs nigdy nie b
yli jednymi z wielu, choć "It’s Blitz! "przynosi dużo zmian. Zmian właśnie tego typu. Pierwszy utwór na płycie , "Zero" to dobry wybór na singiel – już nowy, już inny, już mocno elektroniczny, ale jeszcze mocno osadzony w manierze z "Show Your Bones." Do tego chwytliwy, bardzo popowy, prosty. Kompromis pełną gębą. I przynęta dla niewtajemniczonych. Kolejny, "Heads Will Roll", jeden z najlepszych momentów tej płyty, to totalna mieszanka, dance’owa bajaderka, która pokazuje jak dobry jest Nick Zinner. Nie jako gitarzysta, bo to wszyscy zainteresowani wiedzą (swoją drogą wpleciony w tym kawałku motyw quasiEdge’owy nie tylko nie irytuje, ale zaskakująco się sprawdza), ale jako w pełni świadomy i czerpiący z tego co najlepsze kompozytor.

Na nowej płycie YYYs słychać lekkość, ale przemyślaną i prostotę, która wcale nie zamienia się w banał. Takie jest chwytliwe "Soft Shock" czy "Dull Life", które po początku przywodzącym na myśl jedną z ballad The Cardigans zaczyna przypo
minać jeden z chwytliwych kawałków młodzieżowej australijskiej formacji Operator Please. Ale spokojnie – wszystko obdarte jest z plastiku, pozbawione kolejnych wygładzeń i szlifów, a Karen brzmi jak Karen. Kolejny raz zastanawiam się – czy mainstream to łyknie?
Jest i ciekawie zaaranżowany "Runaway", nawiązujący do debiutu gitarowy "Shame and Fortune", jest piękna dziewczęca piosenka "Hysteric" z refrenem jak marzenie. Jest wreszcie perełka "Dragon Queen" – ejtisowy syntezatorowy taneczny duecik Karen O z Tunde Adebimpe z TV on the Radio - jedne z najlepszych nowojorskich głosów
stapiają się w jeden.

Dreampopowe "Skeletons" kojarzy mi się trochę z "The Rip" z ostatniej płyty Portishead. Niekoniecznie muzycznie – chodzi raczej to ten rodzaj napięcia, które powoli się uwalnia za pomocą małych zmian. Spokojnie, prawie statycznie. Bez zbędnych ruchów. Nawiązuje przy tym do własnej klasyki: czujecie "Maps"? – to te same emocje
, ten sam łamiący się głos, ta sama miłość.

"It’s Blitz!" nie jest płyt
ą genialną. Ma swoje minusy, małe niedoskonałości. W końcu nikt też nie odkrywa tu Ameryki. Ta trójka to nie przełom w skali muzyki w ogóle. Ale trzeba przyznać, że to świetnie zmontowane kilkadziesiąt minut. Yeah Yeah Yeahs idą do przodu pozornie nie ruszając się z miejsca. Momentami zmieniają swoje brzmienie o 180 stopni, ale robią to w taki sposób, że nam wydaje się, że grali tak zawsze. I niech im będzie. Ja to kupuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz