czwartek, 19 maja 2011

Edyta Bartosiewicz "Witaj w moim świecie": Gorsze dnie Edyty B.




Edyta Bartosiewicz swoją kolejną płytę zapowiadała prawie tak długo jak Gunsi. W 2002 roku miała być już zaraz – poszedł singiel, teledysk, BMG nawet opłaciło jej studio. Ale potem gościnne występy na 10-lecie tego i 45-lecie tamtego, współpraca z Krawczykiem i inne chałtury. Rok temu znów na spowiedzi u Metza obiecywała, że „Tam, dokąd zmierzasz” ukaże się za rok. Nie wiem czy Edyta wie dokąd zmierza i czy przekładanie terminu to zwykłe obiecanki-Czeczenki, ale dziewczyna mogłaby coś wreszcie wydać i wyjść z mrocznego miejsca, w którym podobno się znajduje. Nie tylko dlatego, że każdy sobie podśpiewuje bez obciachu „Jenny” kiedy poleci w zetce czy innej esce, albo tak jak ja po kilku piwach zaczyna śpiewać „Ostatniego” czekając na wers „w salonie wśród ciepłych świec już nigdy nie zbudzisz mnie” i za każdym razem niemiłosiernie w nim fałszując. Także dlatego, że komu jak komu, ale takiej gwieździe polskiego rocka jak ona wydać płytę w tym kraju, która na dodatek ma gwarantowane kilka tygodni na szczycie listy OLIS-u jest niezmiernie prosto. Przynajmniej pozornie, bo odkąd sięgam pamięcią z Edytą zawsze było coś nie tak.


Oto jest, nowy, pierwszy od 9 lat solowy singiel Bartosiewicz. Niby na ścieżkę dźwiękową filmu o Kubusiu Puchatku, ale to wcale nie główny zarzut. Stara czołówka do serialu z wysublimowanym wersem „ramboli bamboli na dąb łasować miód”, którą śpiewał Władysław Grzywna to przecież było coś. Można? Można. Ale nie nastawiajcie się zbytnio – Edyta chyba nie do końca zrozumiała koncept cyklu, a i numer to trochę nijaki. Na odradzanie się z popiołów raczej bym nie liczył.

Zaczyna się i od razu masz wrażenie, że Edyta drepcze po swoich własnych śladach niemal tak samo jak niegdyś robili to Kubuś z Prosiaczkiem. Najbardziej rżnie z „Zegara”, ale to może być tak naprawdę jej każdy numer i zarazem żaden. Naprawdę bardzo słaba to mruczanka. Poza tym to ma być piosenka dla dzieci? Spike Jonze musiał przemontować „Where the Wild Things Are”, Bartosiewicz tez ktoś mógłby szepnąć słówko, że powinno być trochę mniej depresyjnie i sennie. Rozumiem, że muzyka to terapia, ale co milusińskich obchodzą autobiograficzne wątki niezdarnie ukryte pod warstwą słabego tekstu? „Gdy nadejdą gorsze dni razem łatwiej je przetrzymać” – śpiewa artystka, a nam stają przed oczami godziny terapii, lęków, wycieczki do nocnego i kilka miłosnych zawodów. Kiedyś Kubuś Puchatek zachęcał do wyjścia z domu, a teraz Edyta Bartosiewicz zaszyta w swojej melinie zmęczonym głosem błaga o pomoc. Edyta! Nie strasz dzieci. Chyba że ja nic nie wiem i nowa kinowa wersja opowieści o Puchatku to memuary Kłapouchego.