Natasha Khan. Piękna, utalentowana i niezależna. Jej projekt Bat for Lashes to esencja tego co najlepsze, nie tylko w muzyce kobiecej lat 80-tych i 90-tych, ale w muzyce w ogóle. Natasha Khan. Zdrowo stuknięta. Doskonała.
Na „Two Suns” dzieje się znacznie więcej niż na debiucie. Nie lepiej, nie gorzej. Zupełnie inaczej. Czuć to już od otwierającego płytę utworu „Glass” z po prostu fantastyczną sekcją rytmiczną. Trzyma ona wszystko w ryzach i nadaje tempo bajkowej opowieści wyśpiewanej przez alter ego Natashy czyli „destruktywną i zapatrzoną w siebie blondwłosą femme fatale” Pearl. Poza tym w przeciwieństwie do „Fur and gold”, która była płytą w jakimś sensie minimalistyczną, tu wyraźnie słychać ingerencję zespołu. A pomagał podobno Yeasayer.
Nie tylko osobowościami bawi się na „Two Suns” Khan. Także stylistyczna żonglerka rzuca się w oczy, na przykład w „Sleep Alone”, gdzie stare łączy się z nowym i początkowe fragmenty bardzo zbliżone do np. do „Trophy” z poprzedniej płyty przechodzą w lata 80-te, albo w „Pearls Dream”, który brzmi jak jeden z dobrych kawałków Róisín Murphy, co chyba dla obu pań jest komplementem. Do worka wrzućmy też „Peace of mind”, które ociera się o gospel na tej mniej więcej zasadzie, co Blur’owy „Tender” (który spotyka mroczną balladę PJ Harvey), „Two Planets” mający w sobie coś z Björk, czy singlowy „Daniel”, gdzie Natasha za pomocą chwytliwych syntezatorów wyznaje miłość Danielowi „Karate Kidowi” LaRusso. A, no i ten piękny closer „The Big Sleep”, duet ze Scottem Walkerem, którego opowiedzieć się nie da. Koniec wyliczanki.
I co? Trochę dużo zapożyczeń? Skądże znowu. Wszystko śmierdzi Bat for Lashes na kilometr i nie ma możliwości, żeby się pomylić. Wszystko smaczne, świeże, a proporcje idealne. Znowu nas przechytrzyła. Natasha Khan.
Na „Two Suns” dzieje się znacznie więcej niż na debiucie. Nie lepiej, nie gorzej. Zupełnie inaczej. Czuć to już od otwierającego płytę utworu „Glass” z po prostu fantastyczną sekcją rytmiczną. Trzyma ona wszystko w ryzach i nadaje tempo bajkowej opowieści wyśpiewanej przez alter ego Natashy czyli „destruktywną i zapatrzoną w siebie blondwłosą femme fatale” Pearl. Poza tym w przeciwieństwie do „Fur and gold”, która była płytą w jakimś sensie minimalistyczną, tu wyraźnie słychać ingerencję zespołu. A pomagał podobno Yeasayer.
Nie tylko osobowościami bawi się na „Two Suns” Khan. Także stylistyczna żonglerka rzuca się w oczy, na przykład w „Sleep Alone”, gdzie stare łączy się z nowym i początkowe fragmenty bardzo zbliżone do np. do „Trophy” z poprzedniej płyty przechodzą w lata 80-te, albo w „Pearls Dream”, który brzmi jak jeden z dobrych kawałków Róisín Murphy, co chyba dla obu pań jest komplementem. Do worka wrzućmy też „Peace of mind”, które ociera się o gospel na tej mniej więcej zasadzie, co Blur’owy „Tender” (który spotyka mroczną balladę PJ Harvey), „Two Planets” mający w sobie coś z Björk, czy singlowy „Daniel”, gdzie Natasha za pomocą chwytliwych syntezatorów wyznaje miłość Danielowi „Karate Kidowi” LaRusso. A, no i ten piękny closer „The Big Sleep”, duet ze Scottem Walkerem, którego opowiedzieć się nie da. Koniec wyliczanki.
I co? Trochę dużo zapożyczeń? Skądże znowu. Wszystko śmierdzi Bat for Lashes na kilometr i nie ma możliwości, żeby się pomylić. Wszystko smaczne, świeże, a proporcje idealne. Znowu nas przechytrzyła. Natasha Khan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz