czwartek, 19 listopada 2009

The Dead Weather "Horehound": Brainstorming.


Jack od paru godzin siedział w swoim fotelu. Nienawidził czekać, nienawidził bezczynności i wprost nie znosił kiedy Alison się spóźniała. A spóźniała się zawsze i zazwyczaj z tego samego powodu.

- Mieszkasz na pieprzonym zadupiu White – krzyknęła na wejściu – po fajki muszę chodzić dwie pieprzone mile.

Jack wzruszył ramionami i obserwował ją w skupieniu. VV rzuciła w kąt futerał z gitarą, wielką skórzaną torbę, a potem posypała to wszystko kilkoma paczkami Marlboro Menthol Lights. Klęła pod nosem. Jedna z „kurew” zsynchronizowała się z dzwonkiem do drzwi.

- Otwórz, to pewnie Dean – Jack nie miał zamiaru wstawać, właśnie uświadomił sobie, że te parę godzin czekania to pierwszy od wielu lat moment, kiedy może sobie odsapnąć. Z jednej pracy do drugiej, teraz trzecia – chyba czas na wakacje.
- Traktujesz mnie jak swoją matkę – syknęła VV zapalając wyłuskanego z nowej paczki papierosa. Posłusznie jednak otworzyła drzwi.
- Przesyłka dla pana Gillsa – wyrecytował patrząc pod nogi kurier.
- Pudło. Tu nie mieszka żaden…A, no tak, gdzie podpisać?
Alison rzuciła w kierunku Jacka kopertę, a sama zajęła się spławianiem kuriera, któremu nagle włączył się słowotok. Na szczęście w porę zjawił się Dean, który wchodząc wyrzucił tę tłustą chodzącą reklamę FedEx-u za drzwi.
- Siema, a gdzie Jack?
- Tu tępaku – White machnął rozerwaną tekturą koperty – Już myślałem, że się nie zjawisz i będę musiał nagrać wszystkie gitary sam.
- Chciałbyś. Poza tym nie pytałem o ciebie, ale o Lawrance’a
- Na dole, od dwóch dni tam siedzi i układa. Schodzimy?
- A od kogo ta przesyłka– spytała zbierając rzeczy VV.
- Od Boba.

Wszystkie ściany studia urządzonego w piwnicy obklejone były kartkami. Jack Lawrance testował nowy sposób doboru utworów. Nazywał go „na Karen O”. Od kiedy zaczął z nią pracować nad ścieżką do „Where the Wild Things Are” wszystko było „Karen”. Nawet zaczął się żywić polskim żarciem i gotował z babcinej książki kucharskiej znalezionej u White’a w biblioteczce.

- Masz? – zapytał
- Mam - odpowiedział White – Dylan odpisał, wrzucamy „White Pony” na płytę. A ty mów co wymyśliłeś.
- Ok. Najpierw poleci „60 Feet Tall”, to dobry opener, poza tym śpiewa tylko VV, na początek na pewno nie duet, ani nic dziwacznego. Zaczynamy modnie, gossipowo, pokazujemy o co tu chodzi, żeby nie było, że ktoś pomyli z Racontuers. Potem lecimy z singlem, standardowo – numer 2 to singiel.
- W dupie mam standardowo, przywalmy teraz tym cudeńkiem White’a.
- Nie Dean – VV nerwowo przeszukiwała kieszenie i w końcu znalazła zapalniczkę – Tak jest dobrze. Blues-rockowe „Hang You From The Heavens” pasuje tu jak ulał. Ale potem faktycznie dowalamy „I Cut Like A Buffalo”.
- Nie mogę, to taki świetny kawałek, chyba z niczego nie byłem w życiu tak dumny jak z tego! Jack prawie rapuje pod podkład bluesowo-funkowy, drugi Jack dokłada klawisze. I to krztuszenie – jesteś pierwszym, który dobrze go użył od czasu „Exit music (For A Film)” Radiohead.
- Radio… co? Ale dzięki Dean.
- Dobra panowie, skończyliście już lizać się po fiutach? Jest robota do zrobienia – Lawrance wyglądał na mocno poirytowanego - Następne będzie „So Far From Your Weapon”. Myślałem nad tym cały ranek i taki knajpiano-zawodzący rytmiczny refren nie dość, że chwilowo uspokoi płytę, to nada jej trochę nieoszlifowanego mroku. Widzę po waszych minach, że nic z tego nie rozumiecie… lecimy więc dalej: „Treat me like your mother”, „Rocking Horse”, potem cover Boba Dylana…
- „Treat me…” Uwielbiam ten numer! Te bębny! Jack, Alison, opowiedzcie jeszcze raz jak kręciliście ten teledysk, jak strzelaliście!
- Teledysk teledyskiem, ale wydaje mi się, że ludzie nie kumają naprawdę o co chodzi w tym kawałku. Otóż X+ Y= Z, co nie znaczy, że X= Z. X+ W+ Y… X+ Y= Z, W+ Y= Z, ale X+ W to nie Z! To pieprzona algebra! To proste! To piosenka o tym jak się z kimś rozstajesz. X+ Y…
- Dean! Jack! Zamknijcie się na miłość boską, obaj! Dean, skocz lepiej po piwo na górę!
- I Jacka Danielsa dla mnie!
- Tak i Jacka Danielsa dla VV! Ok., szybko, korzystając z okazji, że go nie ma – ja też uważam, że to jeden z lepszych kawałków na „Horehound”.
- Horehound?
- No, tak się będzie nazywać, White mówi, że ok. W każdym razie wracając… ma taką wściekłość w sobie, to jak śpiewacie… I riff Deana jest naprawdę kapitalny. To taki pierwszy punkt kulminacyjny tej płyty. Potem wedle metody naprzemiennej będzie spokojniejsze „Rocking Horse” – nie obraź się Jack, ale przypomina mi trochę te twoje ostatnie wygłupy z Meg, chociaż pustynny klimat ma fajny. Dobra, następnie podkręcony Dylan…
- „I had a pony…Her name was Lucifer” – zanuciła Alison siedząc w kącie i wszyscy nagle na nią spojrzeli – no co?!

- Myslę, że wiem co będzie następne – Jack White postanowił bardziej zaangażować się w rozmowę – „Bone House”, prawda? A potem wyciszymy za pomocą „3 Birds”…
- …I dowalimy „No Hassle Night” – Dean właśnie zszedł na dół i każdemu wręczył schłodzoną butelkę.
- Tak, to będzie taka klamra, powoli zbliżające się wyciszenie. Dokładnie tak to sobie wszystko planowałem. I zamkniemy płytę „Will There Be Enought Water”, waszym kawałkiem o globalnym ociepleniu.
- Pieprz się – Jack aż oblał się piwem – to smutna opowieść konającego wędrowca. Pełna goryczy i cierpienia. Rozumiesz ignorancie?
- Chłopaki, zapomniałam, mam dobrą okładkę, patrzcie – VV wyjęła z kieszeni zmięty wydruk.
- Ale…na zdjęciu jesteś tylko ty!
- No i?

Dead Weather skończyli naradę. Jack White odprowadzając gości pomyślał, że to jedna z lepszych rzeczy, jakie zrobił ostatnio – jasne, The Raconteurs było dobrą zabawą, ale z Brendanem Bensonem musiał iść na więcej kompromisów niż tu, gdzie, choć schował się za perkusją, to miał dużo większy wpływ na całość. Tak czy tak bawił się świetnie, grał zwierzęco na perce, niczym John Bonham i nikt mu nie mówił co ma robić. Pośpiewał sobie, z raz czy dwa chwycił za wiosło. Nie było źle. Dobrze, że ekipa wporzo, to na trasie nie będzie nudno. Ta VV – to był strzał w dziesione. Może warto zrobić z nią jakiś duecik? A może zostawi tego pajaca i rozwiąże The Kills? Ale spokojnie – teraz promocja, trasa, potem produkcja płyty Wandy Jackson, wiosną wypadałoby coś z Meg nagrać. Ehh. Kolejne wakacje poszły się jebać…

http://www.thedeadweather.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz