niedziela, 2 sierpnia 2009

Passion Pit "Manners". Uważaj jak chodzisz chłopaku.


W czasach kiedy tylko zagorzali czytelnicy „widełek” znali nazwę MGMT, nikt chyba nie wyobrażał sobie rozdmuchanej kariery tego zespołu. Imitacja patentów wziętych po trochu z każdej dekady muzyki popularnej, okraszonych chóralnymi zaśpiewami zrobiły swoje nawet na Nowej Hucie. Falset rządzi. Nie doszukałem się jeszcze szufladki dla tego typu dokonań, a robi się ona coraz pojemniejsza. Do MGMT dołączył australijski Empire of the Sun oraz amerykański Passion Pit. Czy zespoły kroczące tą drogą są warte uwagi czy to tylko kolejne twory dla MTV2.

Płytę „Manners” otwiera dość monotonny „Make Light” z infantylnym karuzelowym motywem w refrenie. Przez utwór przewijają się wspomniane charakterystyczne chórki. Wokal zaczyna drażnić już w drugim refrenie. Przemijająca moda. Jednak po zniechęcającym openerze dostajemy powerplaya w postaci „Little Secret”. Łamiący się bit pod wykrzyczane zwrotki i silnie uderzającą perkusję niczym z produkcji Neptunes. Refren z dziecinnymi chórkami i linią melodyczną z gatunku r’n’b. W drugiej części utworu wychodząca z cienia perkusją wita kolejne uderzenie bitu. Mamy najlepszy kawałek pop w tym roku.

„Moth’s Wings”, ballada przypominająca MGMT. Drapieżność z poprzedniego kawałka znika na rzecz phoenixowych harmonii. Pojawiający się zaraz po tym singiel promujący album „The Reeling” to znowu przeprosiny. Ma się wrażenie, że obcujemy z geniuszami. Nie chcący się otworzyć elektroniczny motyw przeistacza się w taneczną orgię niczym z legendarnego „Technique”. Wszystko zamykają słodkie i lukrowane klawisze, aby potem dał się usłyszeć automat perkusyjny podobny do otwarcia w „Słodkiego miłego życia”.

„To Kingdom Come” to dopełnienie genialnego „The Reeling”. Drażniący refren z motywem „nanana-hehehe”, ratuje zwrotka zaśpiewana w papadance’owy sposób. „Swimming In the Flood” pachnie nie tylko nieodżałowanymi pościelówkami Phila Collinsa, ale także smutkiem mistrzów z Junior Boysów. Ballada o miłości która na pewno nie stanie się przebojem na miarę “In the Air Tonight”. Takie czasy Panie!

Następnie jeden z najlepszych podkładów tego roku. Takich klawiszy nie było w żadnej popierdówie imitującej Human League. Jesteśmy na parkiecie gdzieś na początku lat 80. Kiedy już myślałem, że Passion Pit zdoła wyskoczyć z szufladki z napisem MGMT to jednak znowu zawiasy się zacięły. „Eyes As Candles” to nudna kalka jakiejś tam z kolei piosenki z drugiej części „Oracular Spectacular”. Następnie kolejny singiel „Sleepyhead”. Trzeba pochwalić tutaj linie wokalne, które zresztą na całej płycie stoją na wysokim poziomie. Zaśpiew prawie a capella pod dzwoneczki z kołyski zasypiającego dziecka.

Zamykające ostatnie dwa kawałki „Let Your Love Grow Tall” oraz „Seaweed Song” męczą. Oparte dokładnie na tych samych rozwiązaniach, co poprzednie piosenki, pozostawiają wrażenie przesytu. Cóż, zapowiadali się naprawdę nieźle. Obiecujące single, duży hype na znaczących portalach. Obawiam się jednak, że skończy się tylko na dzwonku z „The Reeling” jakiegoś małolata, który o czwartej nad ranem wywróci się o twoje linki z namiotu na openerowskim campingu.

http://www.myspace.com/passionpitjams

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz