poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Arctic Monkeys "Humbug", czyli kto tu kogo oszukuje.


Trudno gardzić Arctic Monkeys czy nie czuć do nich zwykłej ludzkiej sympatii. Wiem, że są tacy, którzy nie mogli słuchać nawet debiutu, znam ich, pijemy razem piwo i odwiedzamy swoje rodziny (tak, spakowałem bilety na jutro). I nawet mimo tego, że nie wyobrażali sobie drugiej płyty i może faktycznie mieli rację, potrafią przyznać, że w pewnym sensie „Whatever People Say I Am, That's What I'm Not” było ważne i coś tam, nie tylko muzycznie, zmieniło. Bo tak było. Socjologia miesza się z historią Internetu, myspace rozpoczyna ekspansję, a sieciowe słowniki slangu zyskują kilkanaście nowych definicji słowa „hype”. Trudno opędzić się od myśli, że jeśli piorun trafiłby w nich nie w tym roku, ale 3 lata wcześniej i nie w autokar, ale w samolot, to mogliby dorównać „pośmiertnej” legendzie Nirvany.

No dobra, żarty na bok. Ja też okrzepłem i nie jestem tym samym dzieciakiem, który myślał, że wypełniły go teksty, muzyka popłynęła w żyłach i naprawdę doznał. W 2006 roku potrzebna mi była taka płyta, nie chciałem dorosnąć. Potem niestety przyszła bardzo średnia „dwójka”, która była kubłem zimnej, ale spodziewanej wody. Teraz czas na „Humbug”, album numer trzy. Tyle razy używałem tego porównania, że z chęcią zrobię to jeszcze raz: muzyczna kariera Arctic Monkeys to nieubłagana równia pochyła w dół. Byli bardzo wysoko, ale teraz znów są o kolejne centymetry niżej. I zmieniłem zdanie, już nie chcę martwić się o kontrolowanie nachylenia. Chcę wreszcie zobaczyć jak roztrzaskują się o ziemię. Bo – nie zrozumcie mnie źle – to będzie o wiele ciekawsze niż patrzeć jak ogarnia ich szarość.


Dwa słowa o okolicznościach towarzyszących: Josh Homme. Sympatyczny starszy kolega? Próba opanowania amerykańskiego rynku? Wycieczka na pustynię? Chęć zmiany? Może trochę to ostatnie, bo słychać starania, ale całość wychodzi jak tania podróba. Ok., mamy kilka groteskowych solówek, może Pan Producent zagrał je nawet sam. W „Fire And The Thud” jest coś takiego, końcówka singlowego „Crying Lightning” przed beznadziejnym i niepotrzebnym werblem też tym pachnie. „Dance Little Liar” całe osadzone jest na queensowym pustynnym motywie – chórki, beznamiętny śpiew, ciężki bas, gitara tropiąca węża. Po co i na co?


Ciężko się czepiać Arctic Monkeys, bo brzmią naprawdę nieźle, mimo całej epatującej z tego albumu nudy. Gitary trzymają się kupy, a mój ulubiony Matt Helders (kiedy AM się rozpadnie on jedyny zrobi ze sobą coś sensownego, czuję to) bębni przez całą płytę jak szalony. Ale „Secret Door”? Już przy drugiej płycie takie kawałki niesamowicie męczyły. „Cornerstone”? Mam przy tym tańczyć w parach na kowbojskiej potańcówce? Nawet najlepsze kawałki, takie jak energiczne „Pretty Visitors” nie wnoszą nic nowego i przypominają odrzuty z jedynki. „Favourite Worst Nightmare” też momentami wołało o pomstę do nieba, ale miało swój „Brianstorm”. Tu singlowe „Crying Lightning” tak szybko wpada w ucho jak z niego wypada. Nie ma zupełnie o co się zaczepić. Jak wyciągnąć coś więcej z płyty, przy której tylko raz doznałem czegoś na kształt estetycznego bodźca i to z powodu całkiem niezłej okładki ( poprzednia była koszmarna).


Skończyły mi się więc pomysły co mogliby teraz zrobić ze sobą Arctic Monkeys, żeby pokazać, że są czymś więcej (słyszę jak tłum skanduje „Rozpaść się!”). Wydaje mi się, że ich głównym problemem jest to, że nie mogą zupełnie wyjść poza swoje firmowe brzmienie, które coraz bardziej im się rozłazi i coraz bardziej ich zjada. Mogą grać szybciej i wolniej, mogą brać co chcą, ile chcą i skąd chcą, a i tak zawsze wyjdzie im to samo. Cały ładunek emocjonalny, całą szczerość włożyli w pierwszą płytę i było to jak mały wybuch nuklearny. Teraz nie zostało z tego nic. Na "Humbug" brzmią jak tania podróbka siebie samych, zjedzeni, wypluci i zjedzeni po raz kolejny. To pewnie żadne odkrycie, ale wygląda na to, że nawet najlepsze danie po kilku trawieniach zupełnie traci smak.

http://www.myspace.com/arcticmonkeys


7 komentarzy:

  1. A ja szczerze myslalam, ze bedzie jeszcze gorzej. Faktycznie bez rewolucji, ktorej i tak nikt sie nie spodziewal ale nie jest az tak calkiem do zerzygania ;) Pare kawalkow wchodzi w ucho. Ale dlaczego nie pojechaliscie po ich fryzurach? :D Przeciez Alex wyglada jak jakis gryzon wystraszony. Cos takie z kreskowki... A kiedys byl taaaaaki cute :( ;)
    pozdro z londonu.

    OdpowiedzUsuń
  2. O fryzurze Turnera to na pudelku ;) pozdro K.

    OdpowiedzUsuń
  3. Był akapit o fryzurach, ale wyleciał, wybacz;)

    OdpowiedzUsuń
  4. na pudelku to tylko o ciazy curus i zmartwychwstaniu jacksona ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. to tematy połączone reinkarnacyjnie?;)

    OdpowiedzUsuń
  6. wychodzi ze curus urodzi jacksona ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. So much humbug on Humbug.

    OdpowiedzUsuń