piątek, 7 sierpnia 2009

"Wrogowie publiczni". Strach się bać.


Przed Michaelem Mannem stanęła ogromna szansa. Mając do dyspozycji dwóch najbardziej rozchwytywanych aktorów oraz możliwość odrodzenia gatunku jakim jest film gangsterski, mógł przejść do historii niczym Coppola ze swoim „Ojcem Chrzestnym”. Nikt chyba nie obawiał się porażki w wykonaniu reżysera „Gorączki”, swoją drogą najlepszego filmu o współczesnych gangsterach. Niestety nie udało się, a Mann będzie musiał jeszcze udowodnić, że wielkim reżyserem jest.

To co najbardziej szanuję w autorskim kinie Manna to zdjęcia. Technika kręcenia z ręki sprawia, że rozgrywane sceny są bardzo realne, wręcz namacalne. Sceny akcji z jego filmów to małe dzieła sztuki. Rzadko towarzyszy im podkład muzyczny. Często są to głuche strzały z broni maszynowych. Łuski uderzają o ekran, dźwięk jest tak surowy, że aż zatyka uszy. Jeżeli ktoś dostaję kulkę brzuch, leje się krew. Jeżeli ktoś dostaję kulkę w głowę, widzimy pękającą czaszkę. Nie ma, że boli. Po części Mann już stał się klasykiem, którego naturalizm uprawiany w kinie sensacyjnym został wykorzystany w nowych Batmanach czy w nowym obliczu Bonda w „Casino Royale”.


Podobnie jest we „Wrogach Publicznych”. To także film bardzo realistyczny. Kiedy Dillinger i spółka obrabia bank stoimy zaraz przy nim z podniesionymi rękami. Kiedy agenci z biura ścigają ich po lesie, chowamy się za drzewami, aby nie oberwać. Jednak w przeciwieństwie do „Gorączki” czy niedocenionego „Miami Vice” bohaterowie nie są już tak solidnie zarysowani, mimo, że historia jest tu prawdziwa. To chyba pierwszy film Manna w którym postacie są płaskie i bezpłciowie. John Dillinger (Johnny Depp) i Melivin Purvis (Chrisitan Bale) to po prostu Johnny Depp i Christian Bale, nic poza tym. Aż prosi się o jakąkolwiek iskrę między dwoma bohaterami z dwóch różnych (bardzo podobnych) światów. Spotkanie porucznika Hanny (Al Pacino) oraz Neila McCauleya (Robert De Niro) w przydrożnej knajpce przeszło już do historii kina. Spotkanie Bale i Deppa w scenie więziennej to po prostu kpina. Wszystko opiera się na rzuceniu kilku wypranych tekstów z kina gangsterskiego. Postać Marcusa Purvisa jest nawet przyćmiona przez jego późniejszego współpracownika Winstead’a (Stephan Lang), który zresztą odgrywa kluczową scenę w finale.


Kiedyś w wywiadzie z Pasikowskim przeczytałem, że jego ulubionymi filmami są właśnie filmy Michaela Manna i na nich wzoruje się tworząc postacie kobiet w swoich filmach. Z jednej strony twarde indywidua, ale w konkluzji zależne od mężczyzn. Nie tym razem. Marion Cotillard grająca dziewczynę Dillingera, swoją mimiką wydaje się zadawać sobie pytanie „Co ja tu w ogóle robię?”. Ich związek zbudowany jest na siłę, a z dramatyzmu pozostaje tylko wymuszony grymas Deppa. Szkoda.


Soundtracki z filmów Manna były zawsze częścią obrazu. Wystarczy przypomnieć otwierającą scenę z Miami Vice czy zamykająca scenę pojedynku z „Gorączki” czy też cały OST do „Ostatniego Mohikanina”. We „Wrogach Publicznych” pojawia się jedna piosenka i reszta niepotrzebnej wzniosłej muzyki poważnej. Na szczęście w scenach akcji, jak można było się przyzwyczaić, muzyki nie ma, a napięcie budowane jest za pomocą ciszy i odgłosów strzałów. Miodzio.


Nie jest to film zły czy niedoskonały. Warsztat Manna widać na każdym kroku, zwłaszcza w scenie końcowej, gdzie wreszcie można odczuć długo oczekiwany dreszczyk emocji. Jednak w poprzednich filmach forma z treścią kompilowała się, tworząc niezapomniane wstrząsające dramaty sensacyjne pod panoramiczne zdjęcia metropolii. Tutaj ewidentnie forma przeważyła nad treścią. Mann nie wykorzystał szansy, a dwóch gigantów kina, Depp i Bale muszą jeszcze powalczyć o level na jakim byli De Niro i Pacino po legendarnej „Gorączce”.



5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. cóż, jako laik uważam mimo wszystko "Heat" za jeden z najlepszych filmów akcji jaki widziałem, więc na nowe dzieło Manna też pewnie się skuszę:) Nie omieszkam podzielić się opinią

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie się film podobał - może najmniej rola Bale'a - bo spodziewałem się duzo więcej. Natomiast Depp i Cotillard świetnie. W dodatku porównania do Gorączki są moim zdaniem bez sensu, bo to kompletnie różne filmy - to jest historia Dillingera, nie pojedynek dwóch gigantów.

    OdpowiedzUsuń