czwartek, 4 czerwca 2009

"Star Trek", czyli reset Enterprise


Ostatnio kultowe serie przeżywają drugą młodość. Większość z nich doszła do takiego momentu, iż nic więcej nie mogło im pomóc aby uzyskać swoją dawną świetność. Nikt chyba nie wyobrażał sobie jak może wyglądać kolejny gadżet z serii z Pierce’em Brosnanem, czy kolejne przygody człowieka nietoperza z sutkami na kostiumie. Nawet Kapitan Ameryka dostał ze snajperki. Potrzebne były zmiany. Podjęte działania w większości odniosły pozytywny skutek. Nowe kontynuacje cechowały się przede wszystkim realizmem, kształtując nowy wymiar filmów przygodowych. W wielu przypadkach wyłożenie budżetu na wspomniany reset było trafne.

Mieliśmy Batmana, Jamesa Bonda mamy Star Trek. Jeszcze przed premierą kibicowałem tej produkcji ze względu na reżysera. Po ciągnącym się w nieskończoność, słabym scenariuszowo serialu „Lost”, J.J Abrams wyprodukował świetny monster movie „Cloverfield”. Kolejne informacje z obozu ekipy napawały optymizmem, a pierwszy trailer swoją tajemniczością podgrzał atmosferę.

Akcja nowego „Star Treka„ to losy głównych bohaterów z pierwszego serialu emitowanego pod koniec lat 60. Bohaterowie złotej ery, młodzi i gotowi na nowe kosmiczne wojaże. Tak więc nasi starzy znajomi powracają: James T. Kirk, Spock, Scotty, a nawet Chekov.

Pomimo, że to Kirk jest głównym bohaterem, cały film kręci się wokół najbardziej tragicznej na swój sposób postaci Spocka. Jego pochodzenie rasowe wyróżnia go spośród całej załogi. Jako Wulkanin chce wyzbyć się swoich uczyć i zacząć myśleć wyłącznie logicznie. W filmie aż roi się od smacznych kąsków dla fanów serii, ale największym WOW jest bez wątpienia występ pierwszego Spocka. 78- letni Leonard Nimoy wplątany w fabułę z niebywałym pomysłem. Scenariusz nie jest prostą papką, jakie nam ostatnio serwują filmy sci-fi, ale niezłą konstrukcją z wieloma twistami.

Jak zawsze przy filmach tego gatunku nie zabrakło wysokobudżetowych efektów specjalnych. Oprócz niezłych gwiezdnych bitew, mamy tutaj niesamowitą scenę (jest nawet w trailerze) zniszczenia planety Vulcan. Efekt wessania planety do wewnątrz robi wrażenie. Scena walki na wiertle spuszczonym ze statku złych rumulan, przypomina fantastyczne potyczki na pustyni z „Powrotu Jedi”, a samotny Kirk na lodowej planecie Delta-Vega walczący z „czymś” (zaprojektowanym przez twórcę stwora z „Cloverfield”) spod lodu to przecież Luke walczący z Wampa na Hoth.

Sam Kirk to archetyp nieokrzesanych postaci a la Indie Jones czy Han Solo. Zaczynasz mu kibicować od samego początku, kiedy jako dzieciak porywa samochód wplątując się tym samem w policyjny pościg. Kirk ładuje tekstami jakby wyrwanymi z ust bohaterów granych właśnie przez Harrisona Forda.

Podejrzewam, że nowy „Star Trek” spełnił założenia twórców. Młodej widowni zaprezentował czym jest kult tego zjawiska, a starzy fani na pewno nie mogą być zawiedzeni. Serce roście, patrząc jak na nowo kino nowej przygody stoi na wysokim poziomie. Po genialnych „Transformersach” dostajemy „Star Trek”. Oby tylko nie skończyło się na odgrzewaniu kotletów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz