niedziela, 28 czerwca 2009

Regina Spektor. Pretty fuckin' "FAR" from OK.


Fenomen młodej krwi – świeżej, ciekawej i mającej coś nowego do powiedzenia zawsze kiedyś mija. Pół biedy, jeśli po prostu artysta przedrze się jakoś do mainstreamu i przestanie się rozwijać, a pracując na nowych warunkach w dużej wytwórni kontynuuje swoje dziedzictwo. Jasne, my, którzy widzieliśmy jak raczkował i nieśmiało uwodził swoim niewątpliwym talentem nie jesteśmy już tacy szczęśliwi i kręcimy trochę nosem – bo zaczyna się gwiazdorzenie, stadiony. Nie ma już odwagi na radykalne kroki, nowości i przełomy. Ale wiadomo, każdy rozumie reguły rynku, nie ma co wieszać na nikim psów, sami pewnie robilibyśmy to samo. Problem zaczyna się wtedy, kiedy zupełnie nieoczekiwanie, mając tysiące możliwości i pomocną rękę od wielu osób artysta robi nieoczekiwany krok tak drastyczny, że nie jesteśmy w stanie tego pojąć. I to wcale nie do tyłu, ale gdzieś w bok, zupełnie bez sensu, jakby po pijaku, jakby pod autodestrukcyjnym wpływem. Słuchając nowej płyty Reginy Spektor czuję się jakbym zamówił w restauracji luksusowy deser, przyrządzony z najlepszej francuskiej mąki, karmelizowanych czarnych trufli i jedynej w swoim rodzaju wanilii z Tahiti, a jedyne co dostał, to naleśnik oblany nutellą i posypany M&Msami. Bez finezji, bez tego czegoś. Słodko bo słodko, ale mdło jak cholera.

„Far” strasznie mnie boli, bo wydawało mi się, że rozumiem Reginę Spektor, że dzielimy ten sam rodzaj wrażliwości, że poprzez swoje teksty wyraża to, co ja chciałbym powiedzieć, gdybym tylko umiał to zrobić tak dobrze jak ona. Wiem, że to dziecinada, bo to mniej więcej takie same uczucie, kiedy na koncercie ulubionej kapeli odkrywasz, że nie tylko ty znasz wszystkie teksty piosenek, ale śpiewa je kolejne tysiąc osób stojących z tobą w pierwszych rzędach. A teraz słucham kolejny i kolejny raz i nie wiem zupełnie co o tym sądzić. Czuję się oszukany. Jak chłopiec, któremu ukochana powiedziała, że to była z jej strony tylko zabawa. Jak dziewczynka, kiedy okazało się, że aktor z plakatu, do którego wzdychała woli chłopców. Jak dziecko, do którego w tym roku nie przyszedł Święty Mikołaj.

Motorem napędowym twórczości Reginy Spektor zawsze były teksty. Muzyka, choć wysmakowana w swojej prostocie chcąc nie chcąc zawsze zajmowała drugie miejsce. Kto lepiej opowiadał o młodości chmurnej i durnej („That Time”), plótł miejskie historie („Back of a Truck”), kochał („Us”), wzruszał („Chemo Limo”) i zniewalał („Lady”)? Nowa płyta wypełniona jest jakimś lirycznym bełkotem, wypełniaczami pisanymi na kolanie, równoważnikami zdań. Jeśli teksty nie są jakąś bezsensowną zbitką pozbawioną zupełnie myśli przewodniej, to na kilometr śmierdzą banałem. Nie szukajcie drugiego dna w otwierającym płytę „The Calculation”, kolejnym „Eet” czy np. „Folding Chair”. W refrenie „Two birds” Regina śpiewa: „I'll believe it all/ There's nothing I won't understand”. Niepokoi mnie to podwójnie, bo szlag trafił naszą więź – ja kompletnie nie wierzę w te komunały na poziomie zakochanej 14latki, ani tym bardziej nie rozumiem, co chce powiedzieć za pomocą odzwierzęcych metafor okraszonych częstochowskimi rymami. Bo to właśnie jest tu wielkim problemem – panie i panowie – oto krok w bok: Regina Spektor zinfantylizowała się radykalnie. Miłosne pitu-pitu i szczęśliwe srata-tata od osoby, która potrafiła ogrzać u mnie puste czarne miejsce, gdzie niektórzy ludzie mają serce jest absolutnie nie do przyjęcia. Jak jeszcze takie „Human of the Year” zaczyna się rewelacyjnie, to po jednej zwrotce pomysł na piosenkę zostaje całkowicie spieprzony i wrzucony do tematycznego worka „o niczym”. To samo jest np. z „Wallet” – nuda, nuda, nuda. Spektor w każdej piosence wspiera się onomatopejami i innymi jękami i przypomina mi to trochę to, co mówił Henry Rollins podczas jednego ze swoich stand-up’ów: „Jeżeli zdarzy wam się zapomnieć na scenie tekstu, a potraficie dobrze śpiewać, to możecie z come on, wow, hey, tonight! zrobić cuda i pociągnąć to przez 8 taktów”. Regina śpiewać umie jak nikt i mydli nam oczy właśnie takimi sztuczkami.


Najlepsze jest to, że muzycznie wcale nie jest najgorzej. Pisałem już przy okazji singla o dziwnej zbieraninie producenckiej – nie słychać tego może specjalnie, ale można uznać, że owe poszukiwania i wynikające z tego bardziej rozbudowane aranżacje wpisują się jakoś w trend rozwoju. Całkiem niezłe pod tym względem jest „Genius Next Door” (i tekst ujdzie), albo „Blue Lips”. Ale co z tego, skoro dostajemy też „Dance Anthem of the 80s”, gdzie nie wiem czy słucham Reginy Spektor czy Kate Nash, albo „The Calculation” przypominające twórczość Lily Allen – szanuję obie dziewczyny, ale Spektor absolutnie nie powinna iść w tę stronę, szczególnie z tak słabymi tekstami. Wspomniałem też wcześniej, że mam nadzieję, że płyta nie będzie brzmiała tak jak singlowe „Laughing With”, ale teraz dostrzegam potencjał tego kawałka. Nie najlepszego, bez fajerwerków, ale w starym stylu, na swój sposób wtórnego, zawierającego strzępy tego jak chciałbym, żeby „Far” brzmiało.


Znany polski recenzent w znanym polskim dzienniku napisał parę dni temu krótką pochwalną recenzję płyty. Zupełnie zafascynowany przedstawił światu nową godną uwagi artystkę – utalentowaną, inteligentną i świadomą, czarującą erudytkę. O ile pamiętam dwukrotnie użył określenia „urocza”. Ciężko się z tym pogodzić, ale chyba przyszła nowa Regina. Regina dla mas i startująca od początku. Cóż… Coldplay też kiedyś miał w sobie to coś.


http://www.myspace.com/reginaspektor


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz