czwartek, 11 czerwca 2009

Chuck Palahniuk "Opętani"(Haunted): Laleczki Chucka


„Ciekawe jak wygląda u niego sam proces pisania...” – powiedziałeś kiedyś i nie wiedziałem co odpowiedzieć. Bo chociaż nie raz wgłębiałem się w jego bio i wiem, że wiele rzeczy zna po prostu z autopsji, to raczej trudno mi wyobrazić sobie Chucka Palahniuk’a siedzącego w domu nad jeziorem przed wysłużoną maszyną do pisania Underwood, opisującego szczegółową medyczną procedurę czy kolejną, naszpikowaną chemią lekcję gotowania materiałów wybuchowych. No więc co? Internet? Proszę cię, nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Mistrz detalu googluje i kopiuje Wikipedię? Już prędzej spędza całe dnie na forach dyskusyjnych dla paranoików czy znudzonych życiem bulimików, którzy dzielą się informacjami takimi jak np. dawka śmiertelna wołowiny w puszce i ile z tego naprawdę można wyrzygać. A jeśli nie, to co? Może sterty pożółkłych gazet sprzed lat z pozakreślanymi markerem doniesieniami o dziwacznych wypadkach, piętrzące się w kącie magazyny (Gun&Ammo, Medical Tribune, Science, Bizarre, Chemical Week, History Today…) i codzienne wypady do oddalonej o kilka mil biblioteki, gdzie opiekun działu „medycyna sądowa” zwraca się do niego po prostu „Chuck”? Zostawmy to gdybanie. Czytałeś już Opętanych?

Wiesz, na początku myślałem, że cała forma książki to taki sprytny sposób na zrobienie zbioru opowiadań, kiedy nikt oficjalnie nie może ci tego zarzucić. Oto więc motyw przewodni: banda pomyleńców odpowiada na dziwne ogłoszenie gwarantujące izolację od świata i realizację pisarskich marzeń. Powieść życia chce napisać ciężarna Miss Ameryki, Święty Bez Kiszki, Marka Natura i cała reszta, która w opuszczonym teatrze ma spędzić trzy miesiące. Nikt nie jest normalny, każdy ma jakiś problem czy defekt. I każdy ma swoją historię.

Opowieści lokatorów są lepsze i gorsze (trudno w końcu, żeby każdy miał coś wybitnie ciekawego do powiedzenia), a prawie każdą z nich poprzedza poemat o autorze, swoista sceniczna prezentacja. Dziwny to zabieg, ale pamiętaj, że jesteśmy w końcu w teatrze, w którym nie ma za dużo do roboty. Otwierasz książkę i prawie od razu dostajesz w twarz słynnymi już Flakiami – historią nie do końca udanej masturbacji, napisaną tak, że przynajmniej raz zrobi ci się słabo. Wyróżnia się też zdecydowanie Exodus (tu z tytułami mogę mieć problemy, zostawiłem książkę na innym biurku w innym mieście), opowieść o Corze Raynolds, która zmaga się ze współpracownikami – policjantami „korzystającymi” z lateksowych dziecięcych manekinów – pomocy naukowej dla wykorzystywanych seksualnie nieletnich. Opowieści autorstwa Pana Whittera są dość zaskakujące, a Dama Żebraczka i życie nowojorskiej socjety na ulicy do wczoraj było sympatycznie ironiczne – płucząc sałatę usłyszałem radiowy reportaż z Wrocławia– niektórzy ludzie naprawdę to robią. Dalej mamy masę zabójstw, masaż stóp, za pomocą którego można zarówno zabić jak i doprowadzić do orgazmu, śmiercionośne oszukiwanie ubezpieczalni, wielką stopę, płód Marilyn Monroe, nazistów itd. itd. Palahniuk przebiera w środkach, miesza, udziwnia i stawiając na ilość a nie jakość czasem niepotrzebnie nuży i się powtarza. Owszem, jest sporo dobrych pomysłów i wersów, przy których zaczynasz nerwowo szukać ołówka, żeby je podkreślić, ale to nic nowego, prawda? Jest brutalnie i mrocznie, jest firmowe budowanie napięcia przez stopniowe doprowadzanie do wrzenia wszystkich zmysłów, jest body horror, za który tak go cenimy. Ale sprawia to wszystko wrażenie strasznie wykalkulowanego: mistrz ku uciesze gawiedzi wyciąga z talii kolejne karty o coraz wyższym nominale i choć napięcie rośnie każdy wie, że zatrzyma się to na Jokerze.

Na szczęście w pewnym momencie mija wrażenie, że mamy do czynienia ze zwykłym zbiorem opowiadań. To, co wcześniej było wypełniaczem zaczyna żyć własnym życiem. Bohaterowie przestają się snuć po domu i tylko słuchać swoich anegdot. Rozpoczyna się regularna dywersja i okrutna gra o popularność, momentami tak chora, że chwyty poniżej pasa, których dopuszczają się lokatorzy przyćmiewają najlepsze momenty z ich opowiadań. Palahniuk bawi się swoimi bohaterami i stara się też zabawiać czytelników. Reguły nie są trudne: trochę „kotka i myszki”, trochę „nikt nie wyjdzie stąd żywy” , trochę „chowanego”. Marionetki są na sznurkach, które on co jakiś czas podcina na chybił trafił. Ale i ta zabawa wkrótce nuży i kiedy próg wyśrubowany jest już tak cholernie wysoko, że chcemy więcej i jeszcze, to może warto zastanowić się, czy autor czegoś nie przekroczył? I raczej nie chodzi mi o dobry smak czy granice przyzwoitości, nie bądźmy dziećmi. Raczej o tę subtelną granicę, kiedy „przerażające” staje się „nudne”, a „zaskakujące” „przewidywalne”. Bo nie zawodzą środki, pomysły, wątki. Jest za to przesyt, którego nie lubię ja, nie lubisz go ty i oni za nim nie przepadają. Brakuje tej szansy przeczytania „Opętanych” za jednym tchem. Bo książka momentami nie jest zwarta, bo zdarzają się płycizny, bo niektóre opowiadania zawarte w niej jawią się jako szkolne wprawki – pomysłowe, ale rozgrzebane i zostawione. I nie zrozum mnie źle – to wielka sztuka napisać dobrą książkę i „Opętani” zdecydowanie nią są. Pomysłową, przerażającą, ciekawą i godną „podania dalej”. Kolejną dobrą książką człowieka, któremu zdarza się pisać rzeczy bardzo dobre.

8 komentarzy:

  1. nie podoba mi sie forma pisania na 'ty':>

    OdpowiedzUsuń
  2. bo to nie do ciebie;)zresztą - tobie nigdy się nic nei podoba;)

    OdpowiedzUsuń
  3. no wlasnie. nie podoba mi sie bo czuje, ze to nie do mnie. a jestem potencjalnym fanem i cooo?

    konstruktywna krytyka ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. myślę, że nie przeżylabym lektury całej tej książki. przynajmniej w dobrym zdrowiu. serio.

    OdpowiedzUsuń
  5. ee tam.skoro polizałaś już czubek, to powinnaś dobrać się do nadzienia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ascarius Pyurius14 czerwca 2009 12:14

    Ech, jestem przy scenie zbierania brzoskwiń. Jak na Palahniuka, to bardzo męczące...

    OdpowiedzUsuń
  7. chętnie bym ją przeczytała

    OdpowiedzUsuń
  8. 42 years old Systems Administrator II Arri Capes, hailing from Victoriaville enjoys watching movies like Blue Smoke and Acting. Took a trip to Abbey Church of Saint-Savin sur Gartempe and drives a Mercedes-Benz 38/250 SSK. wazne zrodlo

    OdpowiedzUsuń