poniedziałek, 11 maja 2009

Röyksopp "Junior". Skandynawski Dzień Kobiet.


Bez wątpienia to najlepszy album norweskiego duetu. Jednak Torbjørn Brundtland i Svein Berge nie zawdzięczają tego tylko sobie. Na płycie znalazło się kilka zaproszonych kobiet. Dzięki ich zdolnościom wokalnym, dostajemy składankę świetnych bangerów z miodnymi podkładami. Jak widać Skandynawowie znają swoich ziomków i do współpracy zaprosili trzy najlepsze szwedzkie wokalistki: Robyn, Lykke Li, Karin Drejier oraz norweską śpiewaczkę Anneli Drecker.

Wspomniana święta trójca nie mogła spieprzyć swojego zadania. Już w drugim kawałku przedstawia się nam królowa Robyn (koronacja nieprzypadkowa, gdyż w światku alternatywnym już dawno zastąpiła nam Madonnę). Robyn w „The Girl And Robot” pod oldschoolowym bitem żali się, że jej chłop jest robotem i nie chcę już jej całować. Chyba jedynym wyjściem byłby złom.

„Vision One” to rzecz bardzo świeża, ze względu na popularny ostatnimi czasy „duszony bit” (patrz Justice). Nadchodzi już w 44 sekundzie i nie daje spokoju. W 3:12 zaczyna się szarpać i wyrywać, co daję niesamowicie przyjemny dla ucha efekt dźwiękowy.

Czas na Karin. Jeżeli Fever Ray nie eksploatował rejonów jakie oczekuję od tej wspaniałej pieśniarki, to „This Must Be It” stanowi esencję jej możliwości. Pomimo tego, że kawałek zrobiony jest trochę na modłę singla, dzięki któremu Röyksopp jest znany powszechnej gawiedzi (bo nawet Pani z warzywniaka z radyjka puszczała), to nie można go posądzać o wtórność. Rozlewający się, zawsze ostry jak nóż śpiew, przywołuje obrazy wędrówki przez bezludne plaże, gdzie zachód słońca nigdy się nie kończy.

Mając asa w rękawie, chłopaki „zmusili” Karin do wyśpiewania kolejnego mini-dziełka. Cwaniacko, cwaniacko bo „Tricky, tricky” jest niemal wyciągnięty z perfekcyjnego „Deep Cuts”. Brat bliźniak „Handy Man”, singla macierzystej formacji Karin.

Trzecia szwedzka królewna Lykki Li, swym aksamitnym głosem, rozładowuje napięcie twardych bitów. Li tęskni do czegoś, czego już nie może nawet poczuć. W tle bardzo słodkie i mdlące klawisze.

Niech jednak nie zmyli was zachwyt Szwedkami, gdyż pozostaje jeszcze Anneli Drecker. Co tu dużo mówić, pomimo twardej konkurencji - daje radę. „You Don’t Have a Clue” otwiera moje rejony mózgu, gdzie tli się jeszcze namiastka dzieciństwa. Oscylując między Annie Lennox a Kate Bush, widzę przed oczyma, nie wiedząc czemu, sceny z Pana Kleksa. „True to Life” przedstawia ciemniejsze rejony Drecker. Duszny numer, gdzie pod koniec cudownie wzniosły głos owej damy, koi uczucie grozy.

Na płycie pojawiają się również kawałki instrumentalne, a także utwory z samplami wokalnymi lub ze śpiewem Norwegów. Opener „Happy Up Here” to dźwięki z jakiegoś magic boxu, z którego po otwarciu wyskakuje clown. „Röyksopp Forever” to zabawa ze smyczkami, a „Silver Cruiser” to miniatura elektro-walczyka.

Na sam koniec dostajemy coś z innej beczki. Hymnowy, zahaczający gdzieś nawet o przaśną scenę eurodance, closer „It’s What I Want”. DJ Bobo jednak zasiał swoje ziarno. Chórki w refrenie, po pierwszym przesłuchaniu, niezmiernie mnie drażniły, ale po pewnym czasie zrozumiałem, że to jednak nasze dziedzictwo.

„Junior” to nie tylko świetna, rozrywkowa płyta, ale pokuszę się o stwierdzenie, iż to płyta o wartości historycznej. Na płycie dostajemy wokale kobiet, które nie tylko bez wątpienia są artystkami w swoim fachu, ale wszystkie są pochodzenia skandynawskiego. Dlatego „Junior” to swoista wizytówka obszarów, gdzie w tej chwili powstaje najlepsza muzyka pop.

http://www.myspace.com/royksopp


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz