czwartek, 21 maja 2009

The Horrors "Primary Colours" - Akt II


Debiut wytapirowanych dzieciaków, niósł ze sobą sentymentalny potencjał dla fanów krzyczącego psychobilly. Jednak przy wsłuchaniu się w zgrabnie wyprodukowane piosenki na modłę Birthday Party czy The Stooges, nasuwało się pytanie: Jak do kurwy nędzy wyobrażają sobie drugą płytę? Odbierałem The Horrors jako wyselekcjonowany goth-boysband, chcący postraszyć troszeczkę koleżanki z gimnazjum.

Dead end debiutu nie okazał się dla chłopców z Londynu uliczką jednokierunkową. The Horrors swoim followerem udowadniają, że idą podobnym torem jak The Cure po wydaniu płyty z urządzeniami AGD na okładce. Świadczy o tym także zamazany cover. Po swym debiucie kapela Smitha nagrała przełomowy w swoim gatunku „17 Seconds”, które nie tylko odcinał się od młodzieńczego i naiwnego wigoru, ale stanowił początek mrocznej trylogii, która ugruntowała pozycję zespołu.

Na „Primary Colours” zamiast garage-punkowych miniatur, otrzymujemy album spójny, oscylujący między najlepszymi dokonaniami The Chameleons i Jesus And the Mary Chain. To już inny zespół, chciałoby się powiedzieć: bardziej dojrzały. Najbardziej rzucająca się w uszy zmiana to wokaliza Farisa Badwana. Już nie fascynat Tima Burtona, ale raczej mitologicznych dokonań Joy Division. Kiedy pierwszy raz słuchałem „Mirror’s Image”, z hipnotycznie zapętlonym podkładem, nie mogłem uwierzyć, że to The Horrors. Gee, jednak ulubieńcy takich szmat jak NME, mogę iść w dobrym kierunku. W „Three Decades” już nie ma żartów – pozytywna zrzynka z The Chameleons.

W „Who Can Say” mamy Joy Division, z genialnymi klawiszami zawieszonymi gdzieś sześć stóp pod ziemią. Przesterowany Curtis (akcent w 3:15 na „get away”), z przesterowanym Hookiem …i te klawisze. Koneksje nie kończą się jedynie na warstwie tekstowej, mianowicie jeden z tytułów brzmi „New Ice Age”!

Motywy klawiszowe, zapożyczone z debiutu to dziecinne pętle, wprowadzające paranoiczne uczucie zabawy w psychiatrycznej piaskownicy – „Scarlet Fields”, „I Can’t Control Myself”. Klimat płyty obrazuje tytułowy singiel „Primary Colours”. Chłodny wokal na motywach pianina z instrumentalnych kawałków „17 seconds”.

Zamykający „Sea Within Sea” próbuje zbudować most pomiędzy wspominanymi w tej recenzji kapelami, a nowoczesnymi aranżacjami. Troszeczkę muse’owy motyw electro doskonale wieńczy tą depresyjną płytkę.

Trudno mi powiedzieć, czy The Horrors, chcąc uwolnić się od zaszufladkowania jako młodzi i nic nie znaczący, zaczęli słuchać kapel z 4.A.D, czy to tylko kolejna sprawka selekcjonerów boysbandów. Analizując jednak warsztat techniczny oraz patenty użyte na tej świetnej płycie, coraz bliżej jestem stwierdzenia, że The Horrors stali się zespołem, który z wdziękiem szanuje dziedzictwo zimnofalowe.


http://www.myspace.com/thehorrors

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz