wtorek, 19 maja 2009

Crystal Antlers "Tentacles" - w mackach szaleństwa.


Zeszłoroczna EP-ka Crystal Antlers mile mną potrząsnęła. Nie chciałbym rzucać takimi hasłami jak „prawie 25 minut solidnego łojenia”, więc wyobraźcie sobie, że Mars Volta spotyka Benjamina Buttona i wszystko dzieje się od końca. Najpierw mocno progresywni i psychodeliczni hardcorowcy dużo eksperymentują, a potem stwierdzają, że trochę przegięli i ludzie nie są w stanie wystać na tych czterogodzinnych koncertach. Dochodzi do delikatnego rozłamu, małego przegrupowania, do zespołu dołącza kilku członków zespołu Sparta i tworzy się At The Drive-In, które gra trochę post-, trochę pro-, eksperymentuje i wydziera się w niebogłosy. Niby prosto, ale pod wpływem doświadczenia i nie porzucając znaków rozpoznawczych. Ostre, mniejsze formy, ale z psychodelą w tle. Takie właśnie miałem skojarzenia, kiedy słuchałem Crystal Antlers, np. numeru "A Thousand Eyes" na permanentnym repeacie. Przyjemne i orzeźwiające niczym zimne piwo na kaca.

Porównywałem sobie i gdybałem, ale jak wiadomo, nic nie dzieje się bez przyczyny. Rok temu o CA było w necie tyle co kot napłakał, na wiki nie istnieli w ogóle i dopiero niedawno, przy okazji premiery Tentacles odkryłem, że zarówno EP-kę jak i album produkował klawiszowiec Mars Volty Isaiah "Ikey" Owens. Trochę zawód, bo miałem nadzieję na nieświadomą inspirację, choć z drugiej strony – ile z tych nieświadomych naprawdę jest nieświadomych?


Co ciekawe, "Tentacles" przynosi już trochę inne brzmienie niż zeszłoroczna mała płyta. Chropowate i niedopieszczone lo-fi, które dawało wrażenie, że całość została nagrana w małym dusznym garażu, zastąpiła bardziej wyszlifowana produkcja. To niby naturalna kolej rzeczy i wcale nie jest tak źle, tylko jak to zawsze bywa wychodzi na jaw kilka mankamentów, a i pierwiastek boskości gdzieś zniknął. Naprawdę wybija ą się tylko 3 czy 4 kawałki, przede wszystkim "Andrew", choć instrumentalnie napchany, to jednak bardzo melodyjny i spójny, krótkie punkowe "Tentacles" zbudowane na basowym pochodzie z psychodeliczną gitarą w tle czy "Your Spears" z wpadającym w ucho refrenem. To cały czas bardzo ciekawy i obiecujący zespół, ale wracający trochę do punktu wyjścia. "Tentacles" miało zmienić świat, a nie zmienia nic. Znów jest obawa czy podołają, czy udźwigną, czy będą pomysły, czy zwyczajnie tego nie spierdolą. Poza gadaniem o mesjanizmie całkiem po ludzku trzeba przyznać, że dobrze się tego słucha i choć może dobrych pomysłów na cały album nie starczyło, to panowie wiedzą jak zrobić kawał dobrego hałasu. Chociażby wykorzystanie oprócz zwykłych bębnów dodatkowych perkusjonaliów, na których szaleje Damian „Sexual Chocolate” Edwards. Ktoś może spytać: po co? Przecież wygląda to na całkowicie zbędne. Co on tam robi? Wygląda na to, że tak jak koledzy niemiłosiernie piłujący na różnych fuzzach, pitch shifterach i flangerach Damian próbuje robić dobry klimat. I choć chłopaki muszą jeszcze sporo nad nim popracować, na pewno idzie im o niebo lepiej niż większości nowych modnych amerykańskich zespołów, które są podobno –core do szpiku. To Crystal Antlers są dziś hardkorem.


http://www.myspace.com/crystalantlers


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz