
Niewiele oczekując, oddałem się lekturze. Pokrótce o fabule: Moor’owska wariacja na temat Szekspira i jego tragedii Król Lear. Przed przystąpieniem do czytania warto zapoznać się z tym tytułem na Wikipedii; informacje tam podane są w zupełności wystarczające, by móc się cieszyć (?) lekturą Błazna. Głównym bohaterem jest Kieszonka, błazen króla Leara, którego cięty dowcip niejednokrotnie nastręcza mu śmiertelnych wrogów, jednak ten sam cięty dowcip i ogromne umiejętności polityczne, w połączeniu z nieczęstą w tamtym okresie zdolnością czytania i pisania, ratują jego mały błazeński tyłek, a nawet… nie, to byłby już spoiler. Dość na temat fabuły, bo to można znaleźć w książce.
Język, jakim napisana jest ta historia, wydaje się być typowy dla tego autora i opiera się na wulgarnej częstokroć dosłowności. Przez dialogi gęsto przewijają się słowa na „k” i nasuwa się mi pytanie: „Czy to „kurwa” jeszcze kogoś śmieszy?” (można również czytać bez cudzysłowu w środku, też będzie dobrze i nawet bardziej emocjonalnie). W całej książce nie brakuje sprośnych żartów i czytelnik odnosi wrażenie, że pan Moore napisał ją właśnie po to, żeby móc sobie dowoli bajać o chędożeniu, niekoniecznie ludzkich narządach rozrodczych i innych, tego typu miłych rzeczach, co (trzeba mu to oddać) czyni z fantazją godną regularnie masturbującego się prawiczka i nawet autorowi tej recenzji, przywykłemu do najbardziej sprośnego i obrzydliwego humoru, czasem uniósł się kącik ust przy wyjątkowo pomysłowych żartach (Minister Walenia Konia – całkiem błyskotliwe!). Wprawdzie podobnych rzeczy nie brakowało w Najgłupszym aniele, ale tutaj, zdaje się to być esencją utworu.
Muszę jeszcze podzielić się z Wami pewną refleksją odnośnie czytelników zza wielkiej wody, którzy masowo kupują takie badziewie. Otóż należy naród amerykański zrozumieć; oni w telewizji nie uświadczą nawet cienia brodawki sutkowej, a co dopiero konkretnego filmowego „momentu”. Biorąc pod uwagę fakt, że telewizja w istotny sposób kreuje nasz obraz świata, wysnuć można wniosek, że przeciętny Amerykanin to człowiek o mentalności wstydliwej pensjonarki, więc czytając te historyjki, co chwilę chichocze w kołdrę, bo jednak otwarcie śmiać się z takich rzeczy w pruderyjnej Ameryce nie wypada.
No i na koniec: od Błazna ciężko się oderwać!
Nie wiem komu wystawia świadectwo ta recenzja: amerykanom zachwycającym się tym badziewiem, czy recenzentowi, który wytyka wady tej pozycji a na sam koniec wywodu pieje - od Błazna ciężko się oderwać...
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie ambiwalencja.
OdpowiedzUsuńDokładnie to ambisentencja - głoszenie całkowicie sprzecznych stwierdzeń - jeżeli chodzi ościsłość, proszę Szanownego...
OdpowiedzUsuń