piątek, 5 marca 2010

Oscar - Decydujące starcie


Nie dbam o telewizję. Nic ciekawego i do tego permanentna powtórka z rozrywki i to zazwyczaj kiepskiej. Ale raz do roku odkurzam stare pudło, żeby zobaczyć rozdanie Oscarów. Że kicz? Komercja? Wewnętrzne rozgrywki środowiskowe? Tak, tak i tak. Zgodzę się też z tym, że dużo ciekawsze rzeczy dzieją się w Sundance czy na Spirit Awards, że lepsze filmy dostają BAFTy, a niezdecydowani członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej rozdając Oscary często kierują się zdaniem Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej, którzy swoje Złote Globy rozdają wcześniej. Wszystko prawda. Ale po prostu mam sentyment. A z tym ciężko dyskutować.

Co w tym roku? 82-gą Ceremonię w Kodak Theatre poprowadzą Alec Baldwin i Steve Martin, którzy ostatnio wystąpili razem w „It’s Complicated”. Po Baldwinie wiem mniej więcej czego się spodziewać (choć nie jestem wielkim fanem jego komediowych występów, nie oglądam „30 Rock”). A Martin? Dawno go nie było. Komediowa forma już nie ta. Czy potrafi jeszcze rozbawić? Plotka głosi, że był pomysł na ceremonię prowadzoną przez Sashę Barona Cohena. Ale każdy się chyba bał żartów z Haiti i śmierci Jacksona, więc odpuszczono. OK., to był dość ryzykowny pomysł, ale zamiast tego można było zaprosić uwielbianego ostatnio przez środowisko Conana O’ Briena (patrz NBC Gate). To byłoby coś. Choć moim marzeniem w roli hosta jest zdecydowanie Sarah Silverman. Pomarzyć piękna rzecz.

Nowością w tym roku jest nominowanie do najlepszego filmu nie pięciu, ale dziesięciu obrazów. Nie owijając w bawełnę - kompletny bezsens. Ale nad tym popastwię się zaraz. Teraz jeszcze trochę ponarzekam na wielkich nieobecnych, a w zasadzie jednego: gdzie jest „ Where The Wild Things Are” Spike’a Jonze? Gdzie nominacja za scenariusz (czy Amerykanie myślą, że to profanacja ich ukochanej książki z dzieciństwa)? Efekty! Charakteryzacje! Reżyserię! Muzykę! Nawet nieśmiało myślałem, że młodociany Max Records będzie miał swoją szansę (fenomenalna rola). Reasumując: dawno nie było tak intensywnego filmu, który pokazywał świat oczami dziecka – w sposób smutny, okrutny, niezrozumiały i jakże pełen radości i zabawy. Oscar za klimat!

Kto dostanie Oscara w tym roku? Nie mam pojęcia. Zaczynając od aktorów wydaje mi się, że jedynym pewniakiem (i to spośród wszystkich kategorii) w tym roku jest drugi plan Christopha Waltza za „Bękarty Wojny”. Tak jak rok temu nikt nie oszukiwał się, że ze statuetką z Kodak Theatre wyjdzie rodzina Heatha Ledgera, tak ten sympatyczny, skromny i jakże utalentowany Austriak może powoli zacząć robić miejsce na półce. Jak nie on to kto? Spokojnie, na pewno on. Ale pochwalę przy okazji Harrelsona (bardzo dobry w świetnym „The Messenger”). Główne role męskie? Tu trudniej. Raczej nie Morgan Freeman za rolę Mandeli w „Invictus” (staruszek ostatnio podpadł tabloidom za tzw. Woody Allen move, a to w Hollywood wbrew pozorom ma duże znaczenie). Nie obstawiam też Colina Firtha („A Single Man” do tej pory niestety nie widziałem), to podobno bardzo dobra rola, ale kierując się tropem Akademii – rok temu za rolę geja nagrodę zgarnął Sean Penn – powtórzenie tego zagrania rozpocznie niepotrzebne dyskusje dotyczące faworyzowania, a tego unika się jak ognia. Paradoksalnie Clooney ma duże szanse – choć dla mnie, mimo że jego rola w „Up in the Air” jest całkiem niezła, to na ekranie jak zwykle starym dobrym Georgem, z którym napiłbym się piwa. Trochę za mało. Jeremy Renner jest również w czołówce typowanych i z Oscara dla niego ucieszyłbym się bardzo. Dobra, solidna rola w „Hurt Locker”. Oszczędna w środkach. Na pewno nikt się nie obrazi jak będzie miał okazję podziękować Bogu, rodzicom i specjalistom od rozbrajania bomb, którzy nauczyli go paru sztuczek. Został jeszcze Jeff Bridges za „Crazy Heart”. Fenomenalny występ, który właściwie stanowi o 90% mocy tego filmu, ale czy dostanie nagrodę to wielka zagadka. Amerykanie lubią takie historie, kochają country, uwielbiają Jeffa. Ale czy aż tak? Ciężko powiedzieć.

Aktorki. Największą zagadką była dla mnie nominacja dla Sandry Bullock („The Blind Side”). Obejrzałem jej występ, przyznaje, dużo lepszy niż wszystko inne, ale na nagrodę bym nie liczył, chyba, że za postępy czy przełom. O Helen Mirren się nie wypowiem, nie widziałem, ale Mirren zawsze rulez we wszystkim, więc szanse oczywiście są. Carey Mulligan za „An Education” to czarny koń tego rozdania. Zawsze cieszą mnie nagrody dla młodych i zdolnych. Brytyjka zdecydowanie do takich należy. I może wygrać. Streep? Raczej nie. Za dużo jej ostatnio. Meryl jest kultowa, ale „Julie & Julia” było filmem zbyt banalnym, a jej rola troszkę na dłuższą metę sztuczna i irytująca. Osobiście nie pochwaliłbym tego wyboru. Zostaje Gabourey Sidibe i szczerze mówiąc tu najbardziej spodziewam się statuetki. Zresztą dziewczyna idzie jak burza i zgarnia wszystko po kolei. Zupełnie zasłużenie – rola w „Precious” to prawdziwa bomba, podobnie jak sam film. Za drugi plan nominowana jest jej koleżanka z planu Mo’Nique. Takie same szanse jak u Gabi, duże prawdopodobieństwo. Współnominowane to Penelope Cruz („Nine”) – film zbyt słaby i nie sądzę, Maggie Gyllenhall („Crazy Heart”) – za mało pokazała jak na Oscara i dwie aktorki z „Up In the Air” – Vera Farmiga i Anna Kendrick. Wybieram Verę. Myślę, że jeśli Akademia zrezygnuje z długich modlitewnych podziękowań i lamentów Moni’que, ta Amerykanka o ukraińskich kojarzeniach ma duże szanse.


A teraz tak na szybko kilka kategorii i przejdę do najważniejszej. Czyżbym jeszcze nawet nie wspomniał o Avatarze? Spokojnie. Ale oby nie dostał za reżyserię. Mógłby dostać Tarantino, bo byłoby to ukoronowanie nie tylko jednego z najlepszych filmów ostatniego roku, ale samej jego osoby. Albo Kathryn Bigelow – odwaliła w „Hurt Locker” kawał świetnej roboty. Ale być może statuetkę ściśnie jednak Żelazny Jim i kolejny raz podziękuje swojej piątej żonie za wsparcie nie zawracanie mu głowy na planie? Kto to wie.


Scenariusz oryginalny? Zdecydowanie „Bękarty”. Choć dla niektórych to dość kontrowersyjny wybór. „The Messanger” mógłby dostać, ale nie dostanie. Może „Hurt Locker?” Jedno wiem na pewno – jakkolwiek „Up” to bardzo dobrze napisana uniwersalna historia, to przyznanie mu Oscara nie jest dobrym pomysłem. Pierwsze pół godziny wgniata w fotel i wyciska łzy, ale to w końcu tylko animacja – a mamy tu trzy dobre filmy rozliczające się z dwoma różnymi wojnami!


Mam swojego faworyta także jeśli chodzi o scenariusz adaptowany. To „In the Loop”, które na pewno nagrody nie dostanie. Rewelacyjna satyra polityczna, diabelnie inteligentnie i ostro. Ehh, gdybym tylko mógł wślizgnąć się do Akademii. Może w przyszłym roku coś im podeślę. Ale w tej kategorii jeszcze nie wszystko stracone, bo może Oscara dostanie jeden z czadowych popkulturalnych pisarzy, czyli Nick Hornby (to on pogrzebał trochę w autobiografii brytyjskiej dziennikarki Lynn Barber i zrobił z tego „An Education”). Bądźmy jednak realistami – zwycięży pewnie „Precious” albo „Up in the Air”. Ja wybieram brytyjskie, oni wezmą amerykańskie. Myślę, że południowoafrykańskiego kandydata możemy sobie odpuścić, mimo zakamuflowanych w historii o krewetkach odniesień do humanizmu. Bądźmy poważni.


„Avatar” i „Hurt Locker” mogą się pochwalić w tegorocznym wyścigu równą liczbą nominacji (9). Amerykanie kochają nowości, więc zawsze informują, że tu pierwszy Oscar w historii dla człowieka z Peru, tam pierwszą nagrodę dostał operator-daltonista, tu w innej kategorii został nominowany jednocześnie mężczyzna, dziecko i pies. W tym roku pierwszy raz w historii największą liczbę nominacji dzierży para, która kiedyś była małżeństwem. Socjologiczne arcyciekawe, merytorycznie nieistotne. Dajmy Jimowi trochę statuetek technicznych, a Kate niech weźmie ze dwie-trzy konkretniejsze i może się nie pozabijają na ceremonii. Chociaż na pewno jedną z obiecanych statuetek już teraz chciałbym Cameronowi odebrać. „Biała wstążka” Haneke – to są moje ulubione zdjęcia tego roku.


Kto zrobił najfajniejszą muzykę w 2009? Alexandre Desplat ("Fantastic Mr. Fox"). Kogo wybierze Akademia? Michaela Giacchino („Up”). Nie jest to jeszcze tragedia, ale Boże, chroń nas przez „Avatarem” i kolejny raz tą samą melodią Jamesa Hornera (Cameron dostał chyba bon na konkretną liczbę nominacji i musieli go czymś wypełnić). Identycznie sytuacja ma się z filmem animowanym – jako zagorzały fan Wesa Andersona krzyknę „Pan Lis”! A oni każą mi spojrzeć w górę. Reszta? Nie ma szans. Jeszcze w oczy rzuca mi się tu kategoria: piosenka oryginalna (tyle dobrej muzyki, a oni co roku mają problemy z wypełnieniem tych nominacji i albo dają po 3, albo po kilka miałkich songów z coraz nędzniejszych filmów Disneya). And the Oscar goes to…”The Weary Kind”. Weteran T-Bone Burnett i młoda country-folkowa gwiazda Ryan Bingham napisali świetny kawałek do wspomnianego wcześniej „Crazy Heart”. Prosto, a łapie za serce.

Co do najlepszych filmów tego roku, to zaczynając od zagranicznych typuję albo niemiecką „Białą Wstążkę” Michaela Haneke albo francuskiego „Proroka” Jacquesa Audiarda – oba mocne i wstrząsające, na bardzo wysokim poziomie. Kiedy my zrobimy taki film, którego nie będzie wstyd wysłać? Natomiast co do najbardziej wyczekiwanego Best Picture of the Year…

Jak już mówiłem 10 pozycji to stanowczo za dużo. Bo i po co? Może i łatwiej wytypować do nominacji, ale na pewno trudniej wybrać. Najgorzej, że teraz już pewnie tak będzie przez parę lat, dopóki nie pójdą po rozum do głowy. W każdym razie przejdźmy do brutalnego odcinania i redukcji. „Up”? Nie. Animacja nie może stawać w szranki z normalną fabuła, nawet jeśli ktoś w filmie umiera albo ma depresję. „The Blind Side” też idzie na pierwszy ogień – wybranie takiego filmu świadczyłoby o cofnięciu się Akademii w rozwoju (kinowym oczywiście). Społeczne dramaty o filantropach? It’s so 90s. „Dystrykt 9” – znów pudło. To film dla fanów sci-fi, bardzo nowatorski, ale jednak tkwiący mocno w gatunku, zbyt hermetyczny na główna nagrodę – jego wybór zaskoczyłby mnie chyba z tej 10tki najbardziej. „A Serious Man” braci Coen? Świetny obraz, powrót do ich starego stylu, ale patrz wyżej – tylko dla wtajemniczonych. Plus wylewająca się wiadrami megażydowskość – tu fantastyczna, inteligentna i ciekawa, ale patrz rozdział „amerykański lęk przed rasową i polityczną faworyzacją”. Oscara musi dostać coś uniwersalnego. Takie to buty, nikt się z tym nie kryje. „An Education” chyba odpada – za mały rozmiar jak na Hollywoodzką stopę. Uroczy, ale dać temu filmowi statuetkę to jak budować 10-cio metrową żaglówkę w stoczni marynarki wojennej. To samo z „Precious” – uderza bardziej niż trójwymiar Camerona, ciary na plecach, ale zbyt ciężki kaliber na number 1. Troszkę większy i zdecydowanie bardziej uniwersalny ( czyt. amerykański) jest „Up In the Air” Jasona Reitmana, którego widzowie zdążyli już polubić, a i członkowie Akademii mają do niego słabość (patrz: „Juno”). I chociaż osobiście ten film nie urzekł mnie aż tak (jest po prostu całkiem niezły), to byłby to ciekawy wybór. Ale ale! Zostały nam jeszcze 3 pozycje – trzech gigantów, starcie tytanów. „Hurt Locker”, „Avatar” i „Inglorious Basterds”. Jako odwieczny fan Tarantino, zachwycony jego ostatnim filmem (czego dowód dałem tu) i zmęczony dyskusjami czy Irak czy Pandora, przywitałbym z uśmiechem na podium tego gburowatego prostaka, jakim jest Quentin. Ale myślę, że niestety ma w tym wyścigu najmniejsze szanse. Wóz albo przewóz, Cameron albo Bigelow. Oscary to święto kina Hollywoodzkiego, mainstreamowego, zawsze tak było. Po stronie „Avatara” stoi też jego sukces na Złotych Globach. No i to bardzo bezpieczny wybór. „Hurt Locker” jest ambitniejszy, ostrzejszy, inteligentniejszy, ale przez to trudniejszy, nie dla wszystkich. Zmusza do dyskusji, a nie wszyscy chcą dyskutować, szczególnie w Stanach i na ten konkretny temat. Co innego „Avatar” – choć to tylko prosta bajka, to jednocześnie nowy rozdział w historii kina. Nowy level amerykańskiej rozrywki – dużo, drogo i widowiskowo, ale już niedaleko od „interaktywnie”. Film Bigelow jest za to na wskroś europejski – mimo działań wojennych w tle, bardzo kameralny, oszczędny i ironiczny. Ja takie lubię najbardziej, ale co wybierze Akademia? Czy będzie miała odwagę też lubić Bigelow? „Avatar” czy „Hurt Locker”? „Hurt Locker” czy „Avatar”? Może warto rzucić monetą. Najciekawiej będzie jak upadnie ona na sztorc.


15 komentarzy:

  1. bardzo ciekawy artykuł, ja niestety nie widziałem żadnego z tych filmów, a że w poniedziałek wstaję rano, to i gali nie zobaczę.

    Kibicuję wszystkim którzy mają szansę pokonać Avatar. Każdy Oscar w "konkretnej" kategorii dla tego czegoś jest obelgą rzuconą w twarz staremu, dobremu kinu.

    OdpowiedzUsuń
  2. piękne. tak nam dopomóż Bóg;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś obojętnie podchodzę do tegorocznego rozdania Oscarów. W zasadzie nic z 2009 roku nie wgniotło mnie w fotel, wszystkie filmy były takie wydaje mi się - średnie, jak treść była dobra to kulało na grze, jak gra była dobra to treść kulawa i tak można pisać o każdym z nominowanych filmów. Jedyne co mnie urzekło to zdjęcia w nienominowanym Antychryście. Chciałbym żeby Waltz dostał figurkę za swoją "rolę życia" a wręczenie Avatarowi złota za najlepszy film to (zgodzę się tu z Mattia) cios w stronę dobrego kina, niech walczy reszta.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tymczasem, jak zawsze w przeddzień Oskarów, rozdano Złote Maliny. W najważniejszych kategoriach "triumfował" Michael Bay i Transformers (najgorszy film, reżyser i scenariusz). Dwie statuetki dostała Sandra Bullock, ale by było gdyby dziś dostała Oskara...

    W kwestii nadchodzącej gali, obawiam się jednak, że rozmach i ekologiczno-antywojenne przesłanie Avatara przekonało, zupełnie niesłusznie, członków Akademii do wręczenia Cameronowi i spółce sporej ilości statuetek i to właśnie tytuł "Avatar" znajduje się przynajmniej w 3-4 kopertach. Podobnie jak Rzeznik kibicuję Waltzowi, nie wyobrażam sobie, żeby ktoś inny mógł zgarnąć Oskara w jego kategorii. Statuetka dla Tarantino byłaby miłą niespodzianką. Szczerze mówiąc z przyjemnością obejrzę galę... tylko gdzie?

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeżeli Waltz nie dostanie statuetki to pojebie już całkowicie ten festyn. Tarantino - Tak, ale za późno. Wierzę, że w przyszłości zrobi lepszy film od "Bękartów". Nominowany "Avatar" to jest jakieś największe nieporozumienie. I to jeszcze w kategorii najlepszy film. LOL. Co do Beja to dobrze mu tak. "Revenge of the Fallen" powinien być pogardzany na wskroś. Ostatnia dobra gala to 69 ceremonia http://pl.wikipedia.org/wiki/69._ceremonia_wr%C4%99czenia_Oscar%C3%B3w. Ot co.

    OdpowiedzUsuń
  6. - Waltz dostanie, spoko.
    - Tarantino boje się, że już nic lepszego nie zrobi.
    - Oglądałem wczoraj jeszcze raz Hurt Lockera i ten film jest tak dobry, że na pewno nie dostanie Oscara, a więc witaj Avatarze;)
    - oglądałem Transformers 2 jakiś czas temu na kinie domowym i był tak nudny, że w międzyczasie przeczytałem kilka gazet
    - 69 gala? Tak, klasyka. Ale czy ostatnia dobra? Masz po prostu sentyment, potem zacząłeś mieć w dupie;)
    - Gdzie? Najlepiej na pro7, podobno canal+ kupiło. właśnie się okazało, że w n nie ma ani tego ani tego, więc zaraz będę szukał innych kanałów bądź streamingu

    OdpowiedzUsuń
  7. C+ już od jakiegoś czasu transmituje Oscary ale niestety nie mam do niego dostępu. W zeszłym roku o tej porze byłem w domu i oglądałem triumf "Slumdoga" ;)

    Co do 69 gali, nie wiem co Cię akurat w niej tak urzekło. "Angielski pacjent" na moje oko nie był filmem, który zasłużył na tyle statuetek.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeśli wierzyć w plotki, że większość komisji przyznającej figurki jest pochodzenia żydowskiego, to może za najlepszy film uznają Bękarty bądź The Serious Man :) To tak według tradycji :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Oby nie okazało się, że jednak więcej jest scientologów, bo wtedy nic nie wygra ze sci-fi.

    OdpowiedzUsuń
  10. No i "Hurt locker" zatriumfował! Ogólnie trzeba chyba uznać galę za udaną. "Avatar" dostał nagrody tylko w kategoriach, w których na nie zasłużył. Waltza też docenili. Sandra Bullock dokonała rzeczy niemożliwej zdobywając Oskara i Malinę dzień po dniu (dobrze, że nie za ten sam film) ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Czyżby decyzja o wypuszczeniu "Hurt Locker" na DVD miesiąc temu do polskiej dystrybucji, była dobrym chwytem ze względu na popularność rozdania oscarów, czy może asekuracyjnym ruchem przed porażką kinową. Podejrzewam, że tak czy siak film trafi do kin. Ogólnie, to jestem bardzo zadowolony z nagród. Trafiły tam, gdzie chciałem, bez zbędnego promo słabego pod względem potencjalnych nagród "Avatara. No i Waltz. Wielki szacun. A Bridges jak zawsze za późno, ale lepiej niż wcale.

    OdpowiedzUsuń
  12. Szacun dla Sandry :) A co do nagród to praktycznie skopiowana BAFTA dosłownie bez kilku nominacji. Ogólnie wrażenia pozytywne, spodziewałem się że będzie gorzej.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeff zasłużył. Sandra, choć jednak zaskoczenie, to niech ma - ujęła mnie swoim wzruszeniem i mową;) Zresztą Hollywood kocha takie role, kocha przemiany i kocha drugie szanse. Trochę jeszcze lekkie zdziwko przy filmie zagranicznym, a poza tym raczej wg planu. Triumf dobrego kina i nikt nie wychodził poszkodowany. Cameron dostał za gadżeciarstwo i efekciarstwo, a przecież o to chodziło. Poza tym więcej zaszczytów i nagród mu nie potrzeba. Film wypromowany jest już maksymalnie.
    Najprzyjemniejsza część gali? Oglądanie Biegelow w ostatnich minutach - jej szok, truimf i radość. Only in America.

    OdpowiedzUsuń
  14. tak,całkiem mądre decyzje w tym roku na Oscarach, mogło się podobać, muszę powiedzieć, że rozbawili mnie prowadzący - zwłaszcza Steve Martin i jego tekst do Waltza ("Christoph, w filmie cały czas szukałeś Żydów, zobacz ilu ich tu jest") i parodia "Paranormal Activity" w wersji Baldwin-Martin ale całkowicie zmiażdżył mnie po raz kolejny Ben Stiller:) ciekawe za kogo się przebierze za rok...:D

    OdpowiedzUsuń
  15. Żart z Waltzem rzeczywiście przedni, w moim rankingu też najwyżej, tym bardziej, że to było minimum słów i moc gestu, a i tak wszyscy wiedzą o co chodzi. W ogóle Martin zaskakująco dobrze wypadł, Baldwin natomiast strasznie spięty - ręce mu latały na boki.

    OdpowiedzUsuń