środa, 31 marca 2010

Muchy "Notoryczni Debiutanci": Recenzja


Teraz już to wiemy. Po prawie trzech latach od wydania, bez spiny można stwierdzić, że „Terroromans” to klasyk. Mimo, że znalazło się paru maruderów, którzy twierdzili, że to tylko kolejny hype, płyta obroniła się znakomicie. Ale czy musiała się bronić? Wystarczy zapodać „play” i wystrzelić ten genialny longplay. Pierwsze dźwięki „Wyścigów” pokazują, jak silne pole rażenia ma ta płyta. Nie zliczę na ilu imprezach katowane było „Miasto doznań” i jak często doznawałem przy refrenie „Fototapety”. Każda linijka wykrzyczana na koncertach lub cytowana przy luźnych rozmowach przy piwie, to sztandarowe teksty polskiej muzyki rozrywkowej dekady zerowej.

Już parę dni po premierze debiutu odgrażali się, że wchodzą do studia, aby nagrać nowy materiał. Mimo wszystko trzeba było czekać prawie 2,5 roku. Po drodze bardzo dobry singiel „Państwa-miasta” (btw byłem pewny, że wejdzie na drugą płytę) i bardzo fajny cover „Papierowego księżyca” – tak mocno podkreślającego zakorzenienie liryczne w muzyce polskiej i zagranicznej (cover „To France” grany na koncertach) lat 80. Znaczące projekty Piotra Maciejewskiego Drivealone czy też CNC tylko podgrzewały atmosferę.

Trzeba jednak przyznać, że po debiucie nie tak to miało wyglądać. Podobna sytuacja miała miejsce po jedynce Cool Kidsów. Polska scena muzyczna miała się odmienić. A tu jakiś Gumki Orlik. Eh. Modląc się o deszcz, który na nowo zmyje brudy, wyczekiwałem następcy „Terroromansu”. Jeszcze przed premierą mieliśmy okazję podglądnąć okropną okładkę. Nadal nie rozumiem o co w niej chodzi. Do tytułu już się przyzwyczaiłem (ja wiem, że genialnie nakreślający ich położenie). Premiera w dzień kobiet. Na liście 11 tracków. Rzadko już, aż z takim namaszczeniem czekam na jakieś płyty. Zakup w dzień premiery, starannie odpakowana folia, trzęsącymi rękami włączam play:

1. Rekwizyty

Opener zaczyna się wychodzącym z ciszy rytmem wybijanym przez Szymona Waliszewskiego. Poszarpane gitary, przeszkadzają sobie nawzajem, aby trochę rozczarować zwolnieniem i pójść w słabą melodykę. Gdzieś na 0:58 trochę Heyowo się robi, i to w żadnym wypadku nie jest komplement. Michał Wiraszko mocno rozczarowuje grafomańskim tekstem „Zbierasz kody/Wygrywasz nagrody”. Naprawdę myślałem, że to przegrali, że to już koniec. Jedyni, którzy mogli coś udowodnić, nie udowodniają tego, o czym była mowa w „Najważniejszym Dniu”. Jak ważne jest wejście na drugiej płycie, każdy sobie zdaje sprawę. Tak więc, to koniec już nic nas nie zbawi. Na szczęście coś w 1:33 zaczyna się piętrzyć. Wiraszko tłumaczy „No skąd ten strach?/Zdaję się, że nigdy aż tak”. No właśnie, po co ta spina. Może niepotrzebnie. Wyluzuj. I tak też jest. Refren podobnie jak otwarcie „Wyścigów” daje dowód, że obcujemy z najlepszym polskim zespołem. Mianowicie w 1:52 załamanym, smithowym głosem Wiraszko wykrzykuje „To, że Cię nie gonią/Nie znaczy, że masz stać” i jestem w domu. To moja drużyna. Zwrotka za drugim razem już tak nie boli. Z utęsknieniem czekam na refren. Za drugim razem jest bardziej odczuwalny. W 3:56 daję się we znaki producent Marcin Bors (bo to chyba jego pomysł) i odzywa się harmonia. Wybaczam. Dzięki za przejście do kolejnego refrenu. Wiraszko brzmi bardziej odważnie, bardziej mądrze. Teksty już na początku niosą ciężar. To nie płyta o relacji między parą kochanków (tak jak to było głównie na „Terroromans”), ale o dzisiejszej alienacji i strachu przed okazywaniem uczuć. Otoczony facbookowym „musisz tam być” oraz rekwizytami jako przedłużeniem naszych ograniczeń, samotnie przemierzamy technologiczny raj.

2. Notoryczni debiutanci

„Rekwizyty” niosły ze sobą momenty zawahania co do zajebistości tej płyty. „Notoryczni debiutanci” zamiatają wszystkie wątpliwości. Mocarna, popowa petarda. Tak jak na debiucie, każdy uderzenie strun, każde uderzenie perkusji każdy wyraz zaakcentowany przez wokal, uświadamia, że w momencie słuchania tworzymy historię. Czy ktoś dzisiaj brzmi tak poetycko i przekonującą jak Pan Michał. Buńczuczne, totalnie cool: „Pytasz mnie czy wybiorę się na seans/ Chowam ręce w Twoich kieszeniach” i potem już miazga: „Siedem miesięcy jak sakramenty...”. Przed oczyma stają mi same klasyczne punchliny z jedynki. Nie da się od nich uciec. Można cytować w nieskończoność „To będzie dobry rok, bez rocznic bez rozczarowań”. potem przejście w totalnie punkowe, interpolowe przeplatające się riffy, do taktu dołącza perkusja i znowu „To będzie dobry rok..” Niech ten refren trwa i trwa. Najlepsza rzecz jaką słyszałem ostatnimi laty.

3. Przesilenie

Optymistyczny marsz na plac wolności, aby zapomnieć o dobrych radach, dawanych przez najmądrzejszych. Bardzo popowe wejście na bazie chórków, z fajnie podbitym basem Tomasza Skórki i funkującą gitarką. Wchodzi Wiraszko: „Już możemy sobie mówić na Ty”. Nie ma mocnych na tego chłopaka. Potem „Mam nadzieję, że dobrze bawisz się gdy/W głównych rolach modne emocje”. Nie ma bata. Każdy wers, każda linijka to niezapomniane wrażenia. Sprawdźcie to. Kawałek z totalnie radiową melodyką, jak się nie przeżre do mainstreamu to żal będzie trochę. Hymnowy refren niczym z „Years of Refusal” (zresztą Michał zaliczył go do ulubionych albumów mijającego roku).

4. W zasięgu ramion

Pływające gitary, potem wchodzi gitara à la mostek w „Fototapecie”. I trochę republikowy wokal. Nowocześnie i zachowując tradycję. No i refren zabójca. „Wszystko co w zasięgu ramion pozostaje/Naszą tarczą - celem złych”. Proszę, zauważyć drugi niski wokal pod refrenem, chytrze ukryty przed pierwszym odsłuchem. Za wejście z 2:11 należy się Oskar, tam gdzie te płaczliwych smyki. Bitewny rytm perki i poezja „podobno używamy jednego języka/w dialogu ginie jednak słów matematyka/arytmetyka zależności gubi nas”. Moment ciszy i znów refren zabójca. Ja chce jeszcze.

5. Księgowi i marynarze

Obczajcie jak bardzo hajlajtowo-momentowy jest ten kawałek. Zagrywkowa gitarka przeniesiona potem na motyw zwolniony wolnym podbiciem perkusyjnym. W 0:35 pytający, boomerangowy synth - przypomina mi polskie momenty elektro z lat 80. Jakieś wybrane motywy Kombi czy coś. Antyfacbookowe „Nie mam planów na kolejne dwa oddechy” (czy późniejsze „Nie mam nic na myśli”). Ale kurwa w 1:12, nic nie wyjaśni zajebistości tego momentu. „Nie mówmy o jutrze/ Historiach bez puent/ Gdy noce są krótsze/Proste, że to nie dotyczy nas”. Odsyłam do płyty – nie da się tego opisać. Ciągła walka, idealizm vs. realizm. Zamknięci w korporacyjnych boksach, marzymy o przyszłości, nie skupiając się na „tu i teraz”.

6. Przyzwoitość

Znowu po polsku. Jakość debiutu Lady Pank, kiedy Borysewicz mógł stanąć obok Andy’ego Summersa bez obciachu i mieli szanse na supportowanie Madonny. Przerażający tekst Wiraszki, totalnie traktujący o braku prawdziwych emocjonalnych, nieprzyzwoitych doświadczeń. Otaczamy się muzyką i filmami, uciekając od prawdziwych emocji. Będąc częścią (internetowej) społeczności jesteśmy absolutnie samotni. Waltornia daje niesamowity efekt. Nie wiem, co to znaczy, ale oddaje namiastkę człowieczeństwa, jakiś pierwotnych instynktów, których nie da się uwolnić poprzez bycie tylko przyzwoitym.

7. Zimne kraje

Największy kawałek na płycie. Totalny hołd pod Morrisseya. To już nie przelewki. Nie wystarczyło im „My Favorite Disease”. No niech ktoś oskarży Wiraszkę o plagiat, niech się tym ktoś od Moza zajmie. 0:48: „I chodźmy spać/ kolejny raz” z zapadającym się głosem, pod brudną jak cholera gitarę, należy do byłego wokalisty The Smiths. Bez wątpienia. I jest to moment, gdzie zapłakałem. Katharsis. Absolut. Obcujemy tutaj z płaszczyzną tarcia pomiędzy sztuką, a rozrywką. Odciśnięte piętno jednej z najlepszych kapel w historii uderza w czachę. Mimo tej morrisseyowej maniery, znowu polskość czuję. Chociażby przez zestawienie słów „Zimne kraje”. Gdzieś widzę „Arktykę”. Totalny clash tradycji i najlepszych źródeł, rzadko penetrowanych przez polskich artystów (no może Bielizna czy też Malarze i żołnierze).

8. 15 minut później

Nie ma już dzieciństwa. Przeminęło zbyt szybko. To tylko 15 minut. „No popatrz jak się kończę”, pogodzony z własnym losem. Mimo, że przed nami kolejny kwadrans - nie zmieni to już nic. Możesz się śmiać i kląć na przemian to i tak nigdy nie wróci. Wiraszko bezpośrednio i sprytnie nawiązuję do kluczowych momentów dzieciństwa (wąchanie okładek komiksów, hodowanie ulubionych zwierzaków czy zabawy w strzelanego). Możesz się wściekać i złościć – to naprawdę nie wróci.

9. Serdecznie zabronione

Doznaniowe klawisze na sam początek. A czemu nie. Niestety tutaj chłopaki troszeczkę się spóźnili. Przesterowana na modłe elektro gitarka trochę trąci myszką. Piosenka z przejściami à la pseudo-indie. Tak przecież udanie i dokładnie spenetrowane przez Cool Kidsów na „Afterparty”. Mimo wszystko teksty znowu miażdżą. Może nie będzie tak źle - „Dwudniowa odwaga/…/jedynka Mannamu - to musi się udać”, jednak niechciana depresja wisi w powietrzu: „bo kiedy/przyjdą wreszcie myśli te bez wizy, nieproszone/uwierz, nie pozostawią wątpliwości/ nie będzie braw”. I tak bez końca.

10. ‘93

Robert Smith nagrywając fantasy singles mógłby być zachwycony intro w tym kawałku. Keyboardowe plamy, pod aqua-gitarę. Następnie debiutanckie zawijane gitary, przerywane stukaniem perki. Cudowne spotkanie z kimś w kogo się jeszcze wierzy: „Ten dzień jest po to by wysypać z butów piach”. I znowu o przeżywaniu prawdziwych uczuć o doznaniu czegoś realnego: „Wciąż lepiej przeżyć coś niż obejrzeć o tym film”. I nawet nie trzeba się spinać, refren: „Nie musisz starać się/Dzień bez okazji i bez zdjęć”. W 1:59 faktycznie tak jest. Jednak można wreszcie czuć. Chillwave’we doznanie tego czego zawsze poszukiwaliśmy. To właśnie ten moment. „Powoli lewitujesz…”.

11. Kołobrzeg - Świnoujście,

Dobrze znany kawałek z demówki przed pierwszą płytą. Troszkę wymuszony niczym na jedynce „111”. Chociażbym wolał tutaj „Państwa-Miasta”, mimo wszystko fajnie posłuchać. Mało przearanżowany w porównaniu do oryginału, ale ciągle świeży. Perkusja w rytm jadącego pociągu i ta fajnie drażniąca gitara. Znamienny punkt kulminacyjny płyty. Swoista kropka nad i: „Już nie ma tego chłopca i nie ma tej dziewczyny/Zestarzeli się/Albo nigdy ich nie było”. Koniec.

Już po wszystkim. Za chwilę i tak odpalę pewnie drugi raz. Stawiam, że płyta także tak jak debiut będzie albumem, do którego będziemy wracać. Tak jak przy debiucie, znowu mamy coś, czego można dotknąć. Z czym można się utożsamiać. Coś bardzo realnego i emocjonalnego. Bez zbędnej otoczki, lanserstwa, napinania się i ściągania coraz niżej spodni.

Pokoleniowe teksty, która trafiają w początek nowej dekady. Jeszcze dłużej wpatrzeni w laptopa i czekający aż ktoś po drugiej stronie będzie aktywny. Nauczeni na pamięć gestów i emocji. Z głęboką tęsknotą poczucia czegoś więcej. Ciągłe poszukiwanie i nadzieja, że za chwilę będzie lepiej. Zmęczeni ciągłymi grami, odgrywaniem kogoś, kogo tak naprawdę nie ma. Wyprani z prawdziwych uczuć dziecka, zapatrzonego w swoich idealnych bohaterów z plakatów, w pokoju dzielonym z rodzeństwem. Chyba da się to jeszcze naprawić, prawda? W końcu naprawdę zadebiutować w swoim realnym życiu.

http://www.myspace.com/muchy

6 komentarzy:

  1. Mam jakieś dziwne wrażenie że tu był fajny artykuł o tegorocznym Open'erze? I co go 'zjadlo'? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. W ogóle to jako "maruder" z pierwszego akapitu muszę napisać parę słów o Muchach. Muzycznie płyta jest świetna - podpisuję się pod każdym Twoim porównaniem i metaforą, czuję Moza kiedy mam czuć, a po plecach przebiega mi pytający bumerangowy synth dokładnie wtedy kiedy Tobie. Gitara w "Notorycznych"? Dęciaki w "Przywoitości"? Ta płyta żyje, nie wiem czy dzięki Borsowi, ale załóżmy. Wokale na miejscu, dobrze zresztą zaaranżowane (w polskiej muzyce to nie takie proste). Perkusja dopracowana, gitary rżną z klasyki aż miło - Marr, Modest Mouse, Coxona nawet słyszę i to nei przytyk. Miód.
    Niestety w całej słodkiej beczce jest obecna łyżka dziegciu. Zupełnie nie czuję songwritingu Wiraszki, są wyjątki ("93", ale to chyba w ogóle mój ulubiony kawałek z płyty) i trzeba przyznać, że nawet przeciętny tekst potrafi fajnie wykorzystać (tytułowy), ale nie wiem o co całe halo. Zbyt zwyczajne ma grać nadzwyczajne. Nie kupuję tego.
    Ale oczywiście te teksty wchodzą i zostają. Pamiętasz kiedyś jak staliśmy w festiwalowym namiocie i lał deszcz? Każdy tam chyba był, tysiące mokrych osób, i śpiewaliśmy cały Terroromans śmiejąc się jak głupi do siebie. Ktoś zażartował, że najwięksi fani Much przyszli, ktoś znajomy, że to niby my. Nie wiem co ty czułeś wtedy, czy właśnie doznawałeś, ale ja byłem jak małpa w kosmosie. Wyuczone, zautomatyzowane. Jak lalka, która mówi "mama". I z tekstami tej płyty pewnie będzie podobnie.Obym się mylił.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jadąc dzisiaj do Poznania słuchałem i słuchałem i łeb zaczął mnie boleć, gdy jestem wsłuchany to sprawa wygląda pięknie gdy się na chwilę zgubię to wszystko zmienia się w jazgot. Może tak właśnie miało być?

    OdpowiedzUsuń
  4. podoba mi się recka - emocjonalna, przeżyta, z konotacjami. :)

    OdpowiedzUsuń