środa, 3 marca 2010

"Alice in Wonderland": Alicja już tu nie mieszka.


Zacznę od wyliczenia swoich grzechów. Otóż, mimo że widziałem „Alicję” w IMAXie, to niestety z dubbingiem (jak zawsze wywołał u mnie pewien rodzaj frustracji) i z perspektywy rozpłaszczonej myszy, co trochę zubożyło moje doznania trójwymiarowe (choć wydaje mi się, że akurat w przypadku tego filmu nie ma co się podniecać – ot zwykła rutyna). W każdym razie tak wyszło i na początku seansu snułem plany obejrzenia w niedalekiej przyszłości filmu jeszcze raz, tym razem z napisami, żeby przede wszystkim usłyszeć głos(y) Matta Lucasa, Heleny Bonham Carter czy Johnny’ego Deppa. Jeśli chodzi o tego ostatniego, to nie z wielkiej miłości, ale raczej, żeby zagłuszyć głos Pazury (D-R-A-M-A-T). Ale teraz już sam nie wiem czy chce mi się jeszcze raz brodzić w tych popłuczynach po starym dobrym Burtonie. Nieco mnie zemdliło.

Bez serc i bez ducha? Poniekąd tak, bo choć serc jest tu zdecydowanie za dużo, to ducha wielkiego reżysera nie uświadczysz. Gdzie był podczas całej produkcji? Rysował w przyczepie swój kolejny film animowany, podczas gdy całą robotę wzięli w swoje ręce bezduszni spece od rozrywki z Disney & co.? Tak to właśnie wygląda. Odczułem to szczególnie mocno będąc skazanym na 10 minutowy wikipediowy wykład z serii „Tim Burton – życie i twórczość”, który pani z kina przeczytała z plastikowym i jakże trudnym do ukrycia „entuzjazmem” (nie pomogło p-p-p-poker face). Wymieniła nawet wszystkie znaki firmowe reżysera, takie jak gotyk, mrok, cienie, śmierć. Oj wiecie przecież, znacie je dobrze! A tu co? Doszukałem się jednej sceny, która naprawdę była godna mistrza – całe kilkadziesiąt sekund, kiedy Alicja przechodzi przez fosę „po trupach”. Tyle. Reszta jak ze Shreka. Kolorowo, cukierkowo, mało zabawnie, groteski tyle, co kot napłakał, a wszystko po linii najmniejszego oporu.

To może teraz podsumowanie bohaterów w telegraficznym skrócie: Kot? Nudny i kiepsko zrobiony (powinien być przynajmniej taki jak ten!). Pan Gąsiennica? Irytujący. Kapelusznik? Niezły, ale grając tego typu role przez ostatnią dekadę Depp chyba wyprztykał się już z pomysłów i czuć wtórność. Czerwona Królowa? Przewidywalna, poza tym myślałem, że Helenę stać na więcej. Alicja? Pomyłka. Australijskie pół Polki, czyli Mia Wasikowska nie ma w sobie potrzebnego uroku. Jest trochę podobna do młodej, nomen omen, Alicii, nie tej carrollowskiej, ale Silverstone. Czy ktoś z was czuł kiedyś coś do Silverstone? No właśnie.

Fabuła tego filmu to kompletny bezsens. Cała historia już się wydarzyła kiedyś i teraz Alicja wraca i przeżywa wszystko jeszcze raz? Po co takie udziwnienia? Widziałem wywiad z Burtonem i Deppem u Jonathana Rossa (a, macie), gdzie reżyser mówił, że widział ze 20 ekranizacji i każda była taka sama, opowiadała tę samą historię. Tim, na miłość boską, Alicja to arcydzieło literatury, to wielopoziomowe i wielowarstwowe cudo, a ty dałeś to do przeróbki jakiejś babie od Disneya. Może i napisała wszystkie te wyciskające łzy dialogi do Króla Lwa, ale tu wycięła wszystko co ważne, dając na początku jakąś mdłą arystokratyczną historię o zaręczynach, wspaniałym tatusiu Alicji i wchodzeniu w dorosłość. Niech cię diabli! Wydawało się, że to udźwigniesz, a zrobiłeś jakieś sofciarskie landrynkowe gówno dla dzieciaków. Już dużo lepszy klimat i na pewno bliższy zamysłowi Carrolla ma porno-musical z 76’ roku, film, który po prostu trzeba zobaczyć. I niechże Marilyn Manson skończy wreszcie swoje „Phantasmagoria: The Visions of Lewis Caroll”. Muszę czymś zagryźć gorzki smak porażki Burtona. Albo popić. Eat me, drink me, whatever.

6 komentarzy:

  1. Z całym szacunkiem dla Burtona (którego osobiście uważam za wybitnego reżysera) ale nawet trailery nie są mnie w stanie przekonać żeby się wybrać na to do kina. Za mało jest tego "mrocznego" i specyficznego klimatu, a raczej chyba w ogóle go nie ma. Jeszcze Ty mnie dobiłeś tym dubbingiem (Pazura) to już całkowicie chyba podziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. no skutecznie mnie zniechęciliście

    OdpowiedzUsuń
  3. dubbing można obejść - krążą wersje z napisami, na których wyglądający jak własna żona Johnny nie mówi głosem killera.

    OdpowiedzUsuń
  4. niestety... posoka z rynsztoka ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. albo co gorsza, z... dupy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ej, stary, to czytają dzieci;)

    OdpowiedzUsuń