wtorek, 27 października 2009

The Big Pink "A Brief History of Love" czyli krótka historia o wtórności


Mieliśmy nu-metal, mamy i nu-gaze. Chyba żadnemu gatunkowi z tym przedrostkiem się nie udało. I choć nowe załogi udowadniają, że znają „Loveless”, dyskografię The Verve, czy Jesus And Mary Chain na pamięć, to czegoś im jednak brakuje aby w pełni odrestaurować zacny gatunek.

Jeszcze przed premierą The Big Pink zyskało popularność wśród internetowych społeczności. NME przylepiła mu śmieszną metkę „London coolest new stars”, niczym z okładki BRAVO. Jednak nikt nie zorientował się, iż pięćsetne miejsce w podsumowaniu P2K w singlach dekady to grubo opłacona pozycja przez menadżerów z 4AD. A co do tej wytwórni: ja wiem, że 4AD to już nie 4AD z lat 80, ale nalepka tego labelu zawsze świadczyła o maksymalnych doznaniach przy słuchaniu. Choć okładka jak za starych dobrych czasów, to zawartość nudna jak flaki z olejem.

Duet Robbie Furze i Milo Cordell tworzy coś, co już wiele razy słyszeliśmy. Gęsto, duszno i transowo. I choć single zapowiadające płytę: „Velvet” czy „Dominos” można było potraktować poważnie, to reszta jest naprawdę nieciekawa. Otwarcie zachęca, bo „Crystal Visions” to niezły kawałek, mogący się równać z wymienionymi singlami. Zaczyna się niczym stare dobre Dif Juz, a zaraz pojawiają się chórki i tamburyn, który zaprasza nas do knajpy pełnej dymu. Wokal to niby dobrze znane i pogardzane Black Rebel Motorcycle Club, ale gdy wjeżdża refren z tekstem: „Do you know the way to the silver covered road/By the city of run dry/To the secret covered horse/And they're waiting for us to arrive/200 naked pure gold girls and/I said Watch them ride”, można przez chwilę uwierzyć, że obcujemy z czymś wielkim.

Kolejne “To Young To Love” z plemiennym tough alliance’owym wokalem też utrzymuje nas w tej nieświadomości. Dobrze wiedzieli, że jeżeli umieszczą teraz „Dominos” to już nas kupili. „Dominos”- ciekawie skąpany w elektronicznych przeszyciach i nieskomplikowanym rytmie w zwrotce. Prawie a capella w 1:53 przynosi ‘how to be cool” wers, w postaci „As soon as I love her, it's been too long/And I really loved breaking your heart”. Nie przez przypadek wspomniałem o Tough Alliance, bo wokal i jego produkcja przypomina dokonania Szwedów.

„Love In Vain” jest nie do przesłuchania. Tak mdławe i przewidywalne, że przy refrenie można się tylko uśmiechnąć. The Horrors udowodnili, że odtwarzając i zagęszczając partie gitar w sosie cold-wave’u można coś ciekawego wysmażyć. The Big Pink nie umie gotować. „At War With The Sun” jest po stokroć mamoniowy. Jednak unoszący nad ziemię „Velvet” nie pozwala wyjebać tej płyty z odtwarzacza. Pięknie wznoszący się electro-rockowy hymn.

To co się dzieję po „Velvet” to już zlepek piosenek prawie identycznych, tylko o zróżnicowanych tempach. W jednym kawałku szybciej jest refren, a w drugim zwrotka i odwrotnie. A jest ich aż 7. Z tego „zacnego” grona jedynie „Tonight” jest warte wspomnienia, ze względu na infantylność linii wokalnej. Refren na granicy najsłabszego kawałka Oasis (o kurwa to musi być straszne!). Chłopaki nie mają litości.

Kurczę, nie chce mi się już słuchać kolejnych Jesus And Mary Chain. Mi naprawdę wystarczy „Psychocandy”.

http://www.myspace.com/musicfromthebigpink



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz