niedziela, 16 stycznia 2011

Rok w singlach: 2010

Przed tworzeniem podsumowania, stwierdziliśmy, że nie słuchamy już tak dużo pojedyńczych piosenek jak dawniej. Klipy wyszły już z mody, a zresztą po 5 minutach się nudzą. Na imprezach jakieś sprawdzone szlagiery, bez zbędnych emocji. Nikt nie ma już czasu, żeby częstować każdego nowym kawałkiem ulubionej kapeli, wysyłając go na gadulcu. W tym roku, dostałem może dwa linki. Jeden to jakiś wymyślny clip Gagi, a drugi Biebera, więc raczej krucho. Może coraz mniej czasu na wyłapywanie kolejnych perełek. No, ale jakoś się udało. Przed wami 20 manieczek, których słuchaliśmy najwięcej i z wypiekami na twarzy. Znalazły się tu także piosenki, które nie wyszły w tradycyjnym formacie singla, ale były dla nas ważne. Smacznego!

20. The Drums „Book of Stories”

Mimo, że cała płyta okazała się trochę monotonna, nie przetrwała próby czasu i pod koniec wakacji już o niej nie pamiętałem, to ten numer ciągle wraca w mojej głowie. Wszystko pewnie dzięki temu wspaniałemu dekadenckiemu refrenowi, który tak ładnie wpasowuje się w co drugą życiową sytuację. Znów wszystko poszło nie tak? Przeżyj to jeszcze raz! „I thought my life would get easier/ Instead its getting harder, instead it's getting harder". (zee)




19. The Black Keys “Tighten Up”

Sympatyczne pogwizdywanie, świetny śpiew Auerbacha, kilka momentów powrotu do korzeni i kapitalne brzmienie solówki. A także zupełnie dla mnie niezrozumiałe ucięcie taktu i wejście wokalu w 1:27. Fascynuje mnie to i drażni zarazem. Może nie tak jak w nierytmicznych tegorocznych wejściach Muńka w kuriozalnym numerze z Anną Marią, ale zawsze. Wszystko ratuje teledysk-cudeńko. (zee)




18. Sufjan Stevens „Too Much”

To jakby esencja tej płyty, kawałek mocno-śmietnikowy, ale jak się trochę skupimy, to zamiast dostrzegać bałagan dostrzeżemy skomplikowane i zawiłe animalowe warstwy. Sufjan wycina i klei z pełnym zaangażowaniem i przy okazji wyczuciem. Każdy dzwonek czy piśnięcie, każdy trzask i świst, pętla czy trąba jest tu po coś, wszystko do czegoś dąży. Nawet jeśli wydaje nam się, że tu trochę przesadził, to zaraz wynurzą się jakieś smyki czy chóralne zaśpiewy, a potem wejdzie On i już wiemy, że jesteśmy w domu, bo przez 5 lat tak naprawdę nic się nie zmieniło. No dobra, może trochę forma, ale treść pozostaje ta sama. (zee)


17. Sade „Soldier of Love”


Kiedy pierwszy raz usłyszałem „wojaka miłości”, w mojej głowie narodziła się fantazja o wielkim powrocie tej Pani. Widziałem, jak zmiata wszystkie gwiazdki r’n’b z powierzchni ziemi pokazując gdzie ich miejsce. Świadczyła o tym nie tylko moc tego kawałka, ale także tekst traktujący o ciężkiej walce na polu bitwy. Trąbka, skrzypki, perkusja wybijają żołnierski rytm. W wojsku nie ma żartów. Mimo wygranej bitwy, Sade przegrała wojnę wydając długo oczekiwany LP. Nie takiego albumu spodziewaliśmy się od słynnej Nigeryjki. (phil)


16. Joanna Newsom "Good Intentions Paving Company”

Najbardziej singlowy, nieoczekiwany, piosenkowy i nieprzewidywalny numer na tej długiej jak ostatnia cześć „Zmierzchu” płycie. Bardzo feistowy, w którym Joanna przez większość czasu odrzuca nostalgię i przywdziewa uśmiech, koncentrując się na dobrej zabawie. Bywa jak zawsze podniośle i dworsko, ale jest też countrowo, jazzowa perkusja rusza wszystko do przodu, a chórki rozczulają. „Stars are just beginning to appear/And I have never in my life before been here” – śpiewa w pierwszej zwrotce Joanna i ma rację – taki kawałek to dla niej zupełna nowość. (zee)


15. Rihanna “Rude Boy”

Wydaję mi się, że Rihanna mimo wielu starań pozostaje w cieniu mainstreamowych diw. Żal mi jej. Kawałek tłuczony był przez większość supermarketów w Polsce, nie wiem jednak czy każdy z kolejki po mięso w Biedronce świadomy był doskonałości tego tracka. Wprawdzie znalazł się on jeszcze na „Rated R” z 2009 roku, ale swoją glorię i chwałę przeżywał już w 2010. Rihanna wpatrzona jest tutaj w MIA. Nie tylko afro-clip, ale także repetycja słów w mostku i w refrenie świadczy o manierze Mathangi Arulpragasam. Wyszło jej to na dobre. (phil)



14. Ellie Goulding "Starry Eyed"

Kolejna panna na wydaniu ze sceny brytyjskiej. Taka żeby tam przetrwać musi mieć naprawdę dobry głos i co najmniej dwie niezłe piosenki. Zewsząd Mariny, Florence’y i Kasie Nash. Życie jest ciężkie. W całości album Goulding jest nie do przełknięcia, ale kilka kawałków naprawdę jej się udało. Singlowy „Under the Sheets” królował w dyskotekach w 2009, w 2010 dostaliśmy „Starry Eyed”. Po pewnym czasie przestałem traktować ten numer jako guilty pleasure. Stał się pełnoprawnym kawałkiem na ripicie. To, co lubię w tym singlu to na pewno kilka razy pozacinany refren, aksamitne podejście do zwrotki i bardzo przesłodzony wokal. Żal mi tylko Ellie bo wiem, że za rok nikt o niej nie będzie pamiętał. No może tylko Ziółkowski. Bazinga! (phil)


13. Beach House “Zebra”


Co roku staram się zamieszczać w podsumowaniu jakiś numer, którego nauczyłem się grać na gitarze, żeby pokazać jak bardzo się na tym polu nie rozwijam. Bo co z tego, że sobie tam będę plumkał jak Alex, nawet jeśli bezbłędnie, skoro tak nie zawyję, a już tym bardziej nie zaśpiewam jak Victoria. No i romantyk ze mnie żaden, nie mówiąc o ciasnym lokum nieskorym do pogłosu. (zee)




12. Vampire Weekend “White Sky”

Sprawdzało się zeszłej zimy i powróciło tej, choć jako singiel wyszło latem, leciało wcześniej wiosną i przetrwało jesień. Niby Ezra rżnie tu jak zawsze trochę z Simona, ale żadna to Afryka, skoro na kilometr czuć zimę. Na szczęście ten arpeggiator wiruje i wiruje, a perkusja iskrzy – od razu klimat globalnie się ociepla. (zee)





11. MIA "XXXO"

Mia dostała baty i cięgi za „Maye”. Jednak na „Maya” jest też perełka - „XXXO”, elektro petarda, która za każdą zwrotką ma ukryte zajebiste bity (za każdym razem inny podkład). Refren naprawdę rozgrzewa, z tyłu mroczne pętelki, i ukryta kołysanka „nanana…”, która pod koniec wychodzi na pierwszy plan. Świetny taneczny banger, których w tym roku moim zdaniem bardzo brakowało. (phil)




10. Muchy "Notoryczni debiutanci"

No nie, znowu te Muchy? Ano, znowu. I co z tego. Najlepszy polski singiel w tym roku. Tekstowo rozwala czachę aż miło. Była krytyka, że na Notorycznych to już cytatów nie ma. Nie ma? Każda linijka w tym kawałku to cytat. Wiraszko nie długo doścignie swojego mistrza i wyjedzie zamieszkać do Rzymu. Tego byśmy nie chcieli, niech zostanie tu, w „zimnym kraju”. (phil)




9. Caribou “
Odessa”

Gdyby ten numer powstał jakieś 5 lat temu, to Dan Snaith pozamiatałby całe ówczesne electro towarzystwo. Choć nie jest też tak, że na coś się spóźnił. Czuć w „Odessie” cały jego feeling poprzednich, dużo bardziej instrumentalnych płyt, a przede wszystkim uwielbienie dla rytmu. Wokal jest tu delikatny, obecna tak modna w tym roku „fala wyluzowania”, wszystko funkowo pulsuje, a syntezatory mają trochę zwierzęce odgłosy. (zee)



8. Arcade Fire "Suburbs"

Doskonały opener płyty, nigdy się nie znudził i obyło się bez skippowania. Nie jest to nawet moja ulubiona piosenka z tego albumu, ale idealnie zarysowuje konceptualny klimat całości. Najlepsze jest to, że świetnie funkcjonuje jako samodzielny byt. Wszystko zbudowane na zabawnym miarowym pianinku, ale od czasu do czasu pociągnięte poważnymi smugami smyczków czy nostalgiczną gitarą. Jest więc miło, ale pamiętajmy, że to jednak powrót do lat dziecinnych. (zee)


7. Gil Scott Heron "I’m New Here"

Heron zawsze był kimś pomiędzy. Niby muzyk, ale przecież poeta, niby specjalista od spoken-word, ale też ćpun który odsiedział swoje. My się z jego idolstwa trochę ostatnio musieliśmy dokształcić, dla czarnej Ameryki zawsze był ważnym głosem. Ten utwór jest tak prosty jak tylko mógłby być. To taki mówiony blues, przypowieść zmęczonego życiem człowieka, niesłychanie mądrego i pogodzonego, który znów zaczyna wszystko od początku. Ten głos i ten klimat prawie jak u Billa Callahana, bo to on przecież napisał ten numer. (zee)


6. Crystal Castles feat. Robert Smith "Not In Love"

Alice i Ethan postanowili wyciągnąć Smitha z depresji. Chociaż moda na the Cure wróciła w ostatniej dekadzie, to Robert oprócz Bloodflowers, nie pokazał niestety nic twórczego. Albumy „The Cure” i „4:13 Dream” na pewno nie stały się drogowskazami dla dzisiejszych artystów. No ale kto nie kocha Roberta Smitha? CC nagrali instrumentalną wersję „Not in Love” na swojej drugiej płycie autorstwa pudel new wavowej kapeli Platinum Blonde . To im nie wystarczyło, trzeba było dołożyć najsmutniejszy głos naszych czasów. Udało się. Piosenka mogłaby zostać nagrana w latach osiemdziesiątych, gdzie natapirowane głowy, w ostrym makijażu bez emocji popijają drinki w klubie „Disco”. Fajnie, że Bobby jest ciągle z nami. (phil)


5. Ariel Pink’s Hounted Graff
iti "Round and Round"

Rok 2010 był rokiem Ariela. Oprócz zachwytów nową płytą, dostał tez cięgi za sprzedaż do 4AD. Trochę klarowniej zrobiło się w produkcji, ale Ariel pozostał Arielem i nadal niektórzy nie wiedzą czy bierze narkotyki czy już nie. Każdy singiel Ariela to mieszanka kilkunastu motywów, którymi mógłby obsłużyć niejednego twórcę. Tak też jest w "Round and Round". (phil)





4. Kanye West “Power”


Zdecydowanie najsilniejszy utwór z Westowej „Fantazji”, mocny bitem, twardy tekstem, energetyczny i nienegocjowalny. Petarda na sylwestra, która urywa dziecięcą rączkę, oślepia dorosłego i płoszy psa. Szamański zaśpiew, gitara, King Crimson i wkurwiony na maxa Kanye poruszają do żywego. Plus za najbardziej wyluzowany tekst roku: „How ‘Ye doin’? I’m survivin’/ I was drinkin’ earlier, now I’m drivin’". (zee)





3. Die Antwoord "Enter the Ninja"

Nikt do końca nie wie czy to faktycznie na żarty, ale południowoafrykańskiej grupy na pewno nie zapomnimy. Ninja swój flow opiera na ostrym wyrzucaniu z siebie słów okraszonych przesadzonym i zapewne trochę fałszywym afrykańskim akcentem - w tej konkurencji nikt go nie dogoni. W refrenie anorektyczna diwa głodzi się eurodancowym zaśpiewem. Tęskniliśmy za Vivą z 90’s, dostaliśmy go w „Enter the Ninja”. Dopiero teraz wychodzi kto był prawdziwym fanem tej niemieckiej telewizji i przesiedział całe wakacje z pilotem w dłoni, aby natrafić na "Omen". (phil)


2. Kamp! – Heats

No i mamy polski chillwave. Chórki pod zapętlony sample, pnące się w górę elektro klawisze. To wystarczyło, aby kawałek był wielki, ale nagle twist: w 1:37 mamy Andrzeja Zauchę z genialnym funkującym bassem. Bardzo przekonujący zapłakany wokal. Niech oni w końcu wydadzą płytę, ile można czekać. (phil)





1. Janelle Monae “Cold War”/”Tightrope”

To, że akurat ona powinna być na szczycie wiedzieliśmy od dawna. Tylko który singiel? Mamy taka wygodę, że możemy tu robić absolutnie to co chcemy, więc niech będą oba. Bo oba są genialne, podobnie jak teledyski do nich. Janelle to rytm i energia, obojętnie czy w funkującym „Tightrope”, czy zdecydowanie bardziej rockowym „Cold War”. Moje nogi same zaczynają wykonywać te ewolucje, co jej w psychiatryku, a i oczy mi się prawie szklą na myśl o tym jaka ta muzyka jest doskonała. „Now shut up… and put some voodoo on it!” (zee)





Graphics by Lila

5 komentarzy:

  1. a gdzie no age?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki wielkie za The Black Keys!!! Jak mogłem ich nie poznać dotychczas?!? POZDRAWIAM :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ani słowa o Wonderful life by Hurts?

    OdpowiedzUsuń
  4. uwielbiam Sade „Soldier of Love" i Caribou "Odessa", a teledysk do "Power" Kanyego Westa jest niesamowity...

    OdpowiedzUsuń