poniedziałek, 15 lutego 2010

Depeche Mode - Łódź, Atlas Arena - 11.02.2010. WRONG!


Depeche Mode. Znamy tę nazwę od dziecka. Począwszy od napisów na
osiedlowych murach, poprzez pociągające teledyski w MTV, aż po fanatycznych fanów, którzy za DM daliby się pokroić. Bez wątpienia to zespół cieszący się u nas statusem religii. Dlatego nikt się nie obraził się na odwołane koncerty, tym bardziej, że teraz w Łodzi dostaliśmy dwa gigi. Gahan po przejściach zdrowotnych znowu chce zarobić na kolejne piętro apartamentu w Nowym Jorku, Gore na renowacje rancza w Santa Barbara, a Fletcher chce wreszcie poczuć, że coś znaczy na scenie. Żartuję, przyjechali tutaj specjalnie dla Polaków. Znów żartuję :(

Rozpiętość fanatyzmu uczestników koncertu DM musi być bardzo duża. Ci, którzy znają tylko „Enjoy the Silence” i chcą zobaczyć DM przed śmiercią, bo to największy po Jutu zespół na świecie, ci którzy znają największe kawałki, bo dostali od znajomych na gwiazdkę „The Best of”, ci którzy znają cały repertuar na pamięć, ale „tolerują” też inne zespoły i ci którzy proszą kolejny raz fryzjera o „lotnisko”. Przed koncertem zastanawiałem się czego tak naprawdę potencjalny uczestnik koncertu oczekuje od dinozaurów elektro-popu. Gore i spółka wiedzą to najlepiej. To ich nie pierwszy raz. Chłopaki zostawili prawie całą setliste z trasy „Touring the Angel”. Nie wiem czy to oznaka lenistwa, czy stwierdzili, że wyżej się nie da. Szlagier na szlagierze, aż do porzygania. Szkoda, że DM nie rozdają prezentów. Wyobrażacie sobie „Photographic” z wizualizacjami z filmów porno, albo chociaż takie wysublimowane „Lie To Me”.

Słaba płyta – słaba trasa? „Sounds of the Universe” wydaję się płytą robioną na szybko. Gdzieś słychać echa, „Playing the Angel”, ale ma się wrażenie, że to totalne odrzuty z sesji. Czy warto było się śpieszyć? Czy był w Łodzi jakiś fan, który zaczął przygodę z DM od „Sounds of the Universe”. Nie sądzę. Dlatego usłyszeliśmy tylko cztery kawałki z nieudanej płyty. „In Chains” – na wejście, bez powera, bez polotu. Sam widok Gahana widzianego pierwszy raz mógł zwiększyć emocje związane z odbiorem kawałka. Następnie „Wrong” – dlaczego nie weszli tym kawałkiem? Najlepszy numer z płyty, zacząłem doznawać. „Hole to Feed” – nie pamiętam, strasznie nudny kawałek. „Come Back” – hipnotyczny, kosmiczny, świetnie obrazujący w jakim kierunku powinni pójść Depeche Mode.

Były też momenty ekstazy. W pełni doznałem na „Walking In My Shoes” – szczere wyznanie Gahana nadal brzmi rewelacyjnie. „Behind the Wheel” – totalnie seksowny, „Stripped” – dźwięki zapłonu samochodu bezcenne, „Policy of Truth” i "World In My Eyes” – tych piosenek nie da się spierdolić, „Personal Jesus” – naprawdę można dotknąć wiary. Jakoś enjoye i neverletmedowny mnie nie porwały. Ostatnio mam niechęć do koncertów masowych, a jakiekolwiek solidaryzowanie się tłumów napawa mnie cynicznym śmiechem. Ja naprawdę chciałem doznać, ale nie dałem rady. Gahan też nie. Miałem wrażenie, że wszystko było misternie zaplanowanym show. Profesjonalnie odegranym, ale jednak zaplanowanym.

Co na plus? Gore naprawdę dawał radę. Chociaż grane pod akompaniament wyłącznie pianinka „Home”, „Judas” i „One Caress”, robiły ogromne wrażenie dzięki potędze głosu Martina. Nie wiem czy Andy Fletcher miał podpięty keyboard czy nie, ale jego postać na koncercie i tak jest komiczna. Niczym bohater Woodego Allena, który znalazł się nie w tym miejscu co trzeba.

Dla fana, który tysiące razy oglądał świetne „One Night In Paris” i "Live In Milan” ten koncert to na prawdę nic wielkiego. Jeżeli wyjdzie DVD z tej trasy, będzie to coś na kształt trzeciej części Terminatora. Czy da się zrobić coś więcej po doskonałej płycie „Playing the Angel” i po trasie, która dawała po garach? Nie pomogły nawet wizualizacje, które zawsze były atutem koncertów DM. Dźwięki wszechświata trafiły niestety w czarną dziurę.

PS. I tak będę na kolejnym ich koncercie:P

5 komentarzy:

  1. Nie mogłam być na koncercie, ale od znajomych słyszałam podobne do Twojej opinie: dobrze zagrany koncert, zrobili swoje i pojechali.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mogłeś jeszcze jakiś akapit o zadupiastości Łodzi dopisać :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrawiam i dziękuję całej ekipie Drink Bar - Kebab za catering;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do samego koncertu, jako że nie mam porównania z żadnym innym bardzo mi się podobało. Nie zgodzę się z tym, że "Hole to feed" zanudza, w wersji live znacznie lepsze niż na płycie. Doznania największe przy "Wrong" (ta czerwień!!!), "Stripped", "Behind The Wheel" i "Walking In My Shoes" ...chociaż Gore'owe kawałki wypadły równie fantastycznie: "Judas", "Home" i "One Caress" to absolutne hity tego wieczoru. Zawiodoło "Precious" i "I Feel You", którym wyraźnie czegoś zabrakło. Nie zmienia to faktu, że koncert był absolutnie niezapomniany.

    OdpowiedzUsuń
  5. Obiema ręcami podpisuję się pod Philem.
    A przy okazji, szacuneczek dla pana taksówkarza, który nas spragnionych po nocy zawiózł na pewną stację benzynową.;)

    OdpowiedzUsuń