Druga płyta
("Dopływ krwi do mózgu") była tylko powtórką z rozrywki, ale podobnie
jak debiut, miała za sobą listę pochlebnych recenzji, a także wysokobudżetowe
klipy. Została wyprzedana na pniu. Wsłuchując się w instrumentarium i zdolności
muzyków, na tych dwóch płytach, są one naprawdę mierne. Biorąc za benchmark ich
inspiracje: Edge, Greenwood, Buckley, to tak jakby porównać rapy Masłowskiej do
Chucka D z Public Enemy.
Na trzecim krążku
„X&Y” nie mieli wyboru. Nagrali bombastyczną, stadionową płytę z
singalongami typu "Fix You", "Speed of Sound" czy
"Talk" (ten
z motywem Kraftwerku – hołd czy kryzys twórczy?). Martin krzyczy, słychać wzniosłe Hammondy, perkusja jest szybsza, wszystkie gitary są na delayu.
I wiecie co? Wydaję mi się że to ich najlepszą płyta. Nie pod względem materiału, broń Boże, ale dlatego że są tutaj naprawdę szczerzy - dostajemy wykalkulowany Arena Rock z aspiracjami bycia U2 z okresu po "POP". I nic poza tym.
z motywem Kraftwerku – hołd czy kryzys twórczy?). Martin krzyczy, słychać wzniosłe Hammondy, perkusja jest szybsza, wszystkie gitary są na delayu.
I wiecie co? Wydaję mi się że to ich najlepszą płyta. Nie pod względem materiału, broń Boże, ale dlatego że są tutaj naprawdę szczerzy - dostajemy wykalkulowany Arena Rock z aspiracjami bycia U2 z okresu po "POP". I nic poza tym.
Kiedy uwierzyli,
że są U2, Martin zaczął bawić się w papiestwo (podobnie jak Bono), a do
wyprodukowania czwartego „dzieła” zaproszono Briana Eno (producenta „The Joshua
Tree” i Unforgettable Fire”). „Teraz będzie na poważnie, ubierzemy się w
„rewolucyjne” ciuchy, na okładach umieścimy malowidła i będziemy śpiewać o
walce dobra ze złem”. Patrząc z perspektywy, zatrudnienie Briana Eno było
dobrym wyborem. Wiadomo nie od dziś, że gościu
potrafi zdziałać cuda i zmienić oblicze niejednego zespołu. Martin
przesunął się na dalszy plan, ważniejsza stała się struktura piosenek, piosenki
są też dłuższe, co daje miejsce na lekkie eksperymenty z brzmieniem (np. środek
kawałka „42”, zasłonięty wokal w „Yes” – prawie jak mbv ;)), a także
kilkuczęściowe kompozycje. Pomimo dobrej woli Eno (w końcu nie dostał kasy
tylko za siedzenie w studio), nadal znajdzie się kilka coldplayowych
męczyworów (kawałek „Viva la Vida” – stary
Coldplay + skrzypce + chóralny zaśpiew, brrrrr; singlowy „Violent Hill”). Chęć
pójścia w innym kierunku okazało się tylko działaniem zwiększenia grupy
docelowej o target, który nie traktował ich poważnie (o
czym przekonamy się na następnej płycie).
„Panowie,
zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy. Nagraliśmy płytę z Eno, jak ktoś się dał
zrobić w chuja to dobrze, ale nie chce mi się jeszcze raz zamykać z Łysym w
studio i rozkminiać sub-harmonie. Kurde, jesteśmy sławni tak? Występujmy na
stadionach, tak? Dawać mi tu syntezatory, kto tam teraz na billboardzie jest?
Rihanna, dawać ją. Będzie wixa. To ma lecieć wszędzie, nawet na RMF MAXXX lub
Planecie. Mają to puszczać pomiędzy Skrillexem, a Pitbullem. A co do koncertów, to musimy coś podkręcić
pod dzieciaków. Szwagier robi w agencji marketingowego, robił ostatnio globalną
kampanie pod Nike Run. Takie opaski świecące mają. Będziemy to rozdawać przy
wejściu, a w trakcie manieczek będziemy świecić do rytmu. Takie Mylo Xyloto?”
–„Chris co to jest Mylo Xyloto?” – "Nie wiem, ale brzmi jak 10 milionów dolarów,
hehehe.”
Jadę samochodem,
słucham radia, spiker smutnym głosem oznajmia że Chris Martin jest ostatnio
w rozpaczy. Rozstał się ze swoją żoną Gwyneth Paltrow. Ta celebrycka miłość nie mogła trwać wiecznie. Spiker opowiada, jak bardzo te doświadczenia wpłynęły na nową płytę Coldplay „Ghost Stories”. To niemal spowiedź człowieka, który przeżył rozpad związku, mówi. Puszcza „Magic”. W tym samym czasie mijam McDonald'sa. Dźwięki automatycznej perkusji, wchodzą w interakcje z żółtym łukami w kształcie „M”. Muszę się zatrzymać, wymiotuję…
w rozpaczy. Rozstał się ze swoją żoną Gwyneth Paltrow. Ta celebrycka miłość nie mogła trwać wiecznie. Spiker opowiada, jak bardzo te doświadczenia wpłynęły na nową płytę Coldplay „Ghost Stories”. To niemal spowiedź człowieka, który przeżył rozpad związku, mówi. Puszcza „Magic”. W tym samym czasie mijam McDonald'sa. Dźwięki automatycznej perkusji, wchodzą w interakcje z żółtym łukami w kształcie „M”. Muszę się zatrzymać, wymiotuję…
Niezwykle uzdolniony człowiek...
OdpowiedzUsuńpoznanfranka
a ja lubię Coldplay
OdpowiedzUsuńbardzo lubię Coldplay, a blog bardzo fajny i na pewno będę tu zaglądać częściej :)
OdpowiedzUsuńMam mieszanie uczucia co do Coldplay
OdpowiedzUsuńTrafnie to ująłeś:) ja również nie widzę w ich utworach żadnego drugiego dna..żadnej treści. Tulko muzyka zrobiona specjalnie tak, aby się sprzedawała, nie powiem momentami przyjemna, ale pusta.
OdpowiedzUsuń