
To co najbardziej szanuję w autorskim kinie Manna to zdjęcia. Technika kręcenia z ręki sprawia, że rozgrywane sceny są bardzo realne, wręcz namacalne. Sceny akcji z jego filmów to małe dzieła sztuki. Rzadko towarzyszy im podkład muzyczny. Często są to głuche strzały z broni maszynowych. Łuski uderzają o ekran, dźwięk jest tak surowy, że aż zatyka uszy. Jeżeli ktoś dostaję kulkę brzuch, leje się krew. Jeżeli ktoś dostaję kulkę w głowę, widzimy pękającą czaszkę. Nie ma, że boli. Po części Mann już stał się klasykiem, którego naturalizm uprawiany w kinie sensacyjnym został wykorzystany w nowych Batmanach czy w nowym obliczu Bonda w „Casino Royale”.
Podobnie jest we „Wrogach Publicznych”. To także film bardzo realistyczny. Kiedy Dillinger i spółka obrabia bank stoimy zaraz przy nim z podniesionymi rękami. Kiedy agenci z biura ścigają ich po lesie, chowamy się za drzewami, aby nie oberwać. Jednak w przeciwieństwie do „Gorączki” czy niedocenionego „Miami Vice” bohaterowie nie są już tak solidnie zarysowani, mimo, że historia jest tu prawdziwa. To chyba pierwszy film Manna w którym postacie są płaskie i bezpłciowie. John Dillinger (Johnny Depp) i Melivin Purvis (Chrisitan Bale) to po prostu Johnny Depp i Christian Bale, nic poza tym. Aż prosi się o jakąkolwiek iskrę między dwoma bohaterami z dwóch różnych (bardzo podobnych) światów. Spotkanie porucznika Hanny (Al Pacino) oraz Neila McCauleya (Robert De Niro) w przydrożnej knajpce przeszło już do historii kina. Spotkanie Bale i Deppa w scenie więziennej to po prostu kpina. Wszystko opiera się na rzuceniu kilku wypranych tekstów z kina gangsterskiego. Postać Marcusa Purvisa jest nawet przyćmiona przez jego późniejszego współpracownika Winstead’a (Stephan Lang), który zresztą odgrywa kluczową scenę w finale.
Kiedyś w wywiadzie z Pasikowskim przeczytałem, że jego ulubionymi filmami są właśnie filmy Michaela Manna i na nich wzoruje się tworząc postacie kobiet w swoich filmach. Z jednej strony twarde indywidua, ale w konkluzji zależne od mężczyzn. Nie tym razem. Marion Cotillard grająca dziewczynę Dillingera, swoją mimiką wydaje się zadawać sobie pytanie „Co ja tu w ogóle robię?”. Ich związek zbudowany jest na siłę, a z dramatyzmu pozostaje tylko wymuszony grymas Deppa. Szkoda.
Soundtracki z filmów Manna były zawsze częścią obrazu. Wystarczy przypomnieć otwierającą scenę z Miami Vice czy zamykająca scenę pojedynku z „Gorączki” czy też cały OST do „Ostatniego Mohikanina”. We „Wrogach Publicznych” pojawia się jedna piosenka i reszta niepotrzebnej wzniosłej muzyki poważnej. Na szczęście w scenach akcji, jak można było się przyzwyczaić, muzyki nie ma, a napięcie budowane jest za pomocą ciszy i odgłosów strzałów. Miodzio.
Nie jest to film zły czy niedoskonały. Warsztat Manna widać na każdym kroku, zwłaszcza w scenie końcowej, gdzie wreszcie można odczuć długo oczekiwany dreszczyk emocji. Jednak w poprzednich filmach forma z treścią kompilowała się, tworząc niezapomniane wstrząsające dramaty sensacyjne pod panoramiczne zdjęcia metropolii. Tutaj ewidentnie forma przeważyła nad treścią. Mann nie wykorzystał szansy, a dwóch gigantów kina, Depp i Bale muszą jeszcze powalczyć o level na jakim byli De Niro i Pacino po legendarnej „Gorączce”.
czyli generalnie polecacie?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńWyłącznie dla fanów Manna.
OdpowiedzUsuńcóż, jako laik uważam mimo wszystko "Heat" za jeden z najlepszych filmów akcji jaki widziałem, więc na nowe dzieło Manna też pewnie się skuszę:) Nie omieszkam podzielić się opinią
OdpowiedzUsuńMnie się film podobał - może najmniej rola Bale'a - bo spodziewałem się duzo więcej. Natomiast Depp i Cotillard świetnie. W dodatku porównania do Gorączki są moim zdaniem bez sensu, bo to kompletnie różne filmy - to jest historia Dillingera, nie pojedynek dwóch gigantów.
OdpowiedzUsuń