
„Frost/Nixon” ma coś wspólnego ze wspomnianą serią i nie myślę o słabym scenariuszu, bo ten oparty na sztuce teatralnej to majstersztyk. Mianowicie „walka”, jaką Frost prowadzi z Nixonem to po prostu krwawa jatka. To niedozwolone chwyty, kopnięcia poniżej pasa i wybijane zęby. Wywiad przeprowadzany przez Frosta ciągnie się niemal przez pół filmu, a ze względu na swoją spektakularność płynie jakby trwał 10 sekund, aż do nokautu.
Nixon grany przez Franka Langella’e jest przerażający. Wielki buldożer, który niszczy wszytko co stanie na jego drodze. Wampir, który ze swoich przeciwników wysysa ich życiową energię do ostatniej kropli wydaje się nie do pokonania. Jest silny i nieugięty. Pomimo afery Watergate nie traci swojej charyzmy wyjadacza. Nadal dewastuje, nawet swoich współpracowników (tu niezły fanatyczny Kavin Bacon w roli Jacka Brennona). Nixon nie boi się nikogo, tym bardziej Krzysztofa Ibisza londyńskiej telewizji – Davida Frosta.
Michael Sheen w roli Frosta prezentuje się niczym młody Jack Nicholson. Gdzieś zagubiony, posiadający zdolności przywódcze tak jak jego przeciwnik, ale widocznie słabszy „wagowo”. Otoczony błyskotliwymi mentorami jest archetypem zawodnika, któremu trzeba kibicować. Niczym Dawid, będzie rzucał kamieniami w wielkiego Goliata, który symbolizuję wszystko co złe. Pomimo zapowiadającej się klęski to on zatriumfuje i stanie się legendą.
Nie oszukujmy się, Ron Howard nigdy nie był wielkim reżyserem. Obracając się między pseudo-intelektualnymi filmami jak „Piękny umysł” potrafi zanurzyć się w gównie jak „Kod da Vinci” czy „Anioły i demony”. „Frost/Nixon” operuje skromnymi środkami, ale dzięki dwóm głównym rolom, z ekranu aż kipi energią. Tak więc, jeżeli ktoś lubi filmy o boksie musi zobaczyć tę walkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz